Ścigany przez cały świat,
Zbrojny w nadzieję i wątłe ciało,
Zrodzony, by być wzgardzonym,
A zarazem pożądany przez wielkich tego
świata.
W misji bez powrotu,
By umrzeć i dać promyk światła
W ciemną noc, nadciąga sztorm
Z Cesarstwa, rozlewającego się na resztę tego
świata…
Oddział Rodgara już od kilku dni podążał w kierunku granicy z Cesarstwem.
Zmierzali w kierunku najbliższego garnizonu wojskowego. De Zuuw stwierdził, że
tam będzie mógł dopiero czuć się
bezpiecznie. Pomimo asysty wampirów, które chroniły konwój podczas wędrówki przez moczary, był pełen obaw o powodzenie tej misji.
Pierwszym uczuciem, jakiego
doświadczył po przejęciu więźnia, a zaraz potem po wyjściu z Opuszczonego Miasta,
była wielka euforia. Niestety, ten początkowy entuzjazm z czasem ustępował, by
przerodzić się bardzo szybko w paniczny strach. Rodgar bał się, czy znów coś
nieprzewidzianego nie spowoduje, że utraci tego tak ważnego dla siebie, nie wspominając już o Cesarstwie, więźnia.
Nakazał więc Maktarowi, by nie spuszczał z Sinoe oka nawet na chwilę.
Wyznaczył warty przy niziołku w czasie podróży. Ta taktyka miała wykluczyć
jakiekolwiek ryzyko ucieczki więźnia.
Z jednej strony był zadowolony, że jego estrie nie meldowały o jakiś
podejrzanych istotach w pobliżu kolumny. Z drugiej jednak strony w jego sercu
coraz częściej gościła niepewność. Zastanawiał się, co właściwie się stało z
towarzyszem Sinoe, który wyrżnął całą bandę Garetha i przetrzepał skórę wampirom
w Krwawej Łaźni.
Obawiał się, że być może nie docenił pomysłowości, a zwłaszcza możliwości
tego wojownika.
Jego paranoja nabrała rozpędu w momencie, gdy zauważył, że Maktar, jego
najbardziej zaufany człowiek, spoufalił się z niziołkiem. Ich rozmowy
doprowadzały go do szału, tym bardziej, że kiedy próbował swojego zausznika
delikatnie wybadać, co ich mogło tak zbliżyć do siebie uzyskiwał wykrętne i
kłamliwe odpowiedzi.
Ta cała sytuacja, spotęgowana do granic możliwości nieufnością i
podejrzliwością, powodowała chęć wyżycia się na kimkolwiek, ale nie miał takiej
sposobności. Z rozdrażnieniem liczył kolejne dni do chwili przybycia do
najbliższego garnizonu przy granicy z moczarami i policzeniem się z Maktarem.
W myślach pocieszał się tym, że tam na pewno zmusi go najwymyślniejszymi
torturami do wyznania prawdy. Jeszcze żaden przecież jego więzień, po
doświadczeniu sadyzmu z jego strony, a nie ukrywał nigdy, że lubił zadawać ból
oraz mieć władzę, nie potrafił być nieszczery i zakłamany.
Uśmiechnął się w duszy na samą myśl o tym, co czeka jego niewiernego
sługę: ból.
Morze bólu.
I ta myśl chociaż na krótką chwilę dawała mu ukojenie zwłaszcza dla coraz
bardziej krwawiącej jego duszy.
***
– Sinoe czy jesteś ze mną szczęśliwy? – zapytała się Athene swojego męża.
Przytulił swoją pucułowatą i piegowatą twarz do jej brzucha, by móc usłyszeć,
co się dzieje tam w środku, czy ich dziecko żwawo porusza się w tym bezpiecznym
świecie.
Niebo nad nimi było bezchmurne. Wokół szumiały trawy poruszane miarowym i
jednostajnym powiewem letniego zefirka. Byli na pięknie ukwieconej łące z
niezliczoną paletą bajecznych barw wśród morza soczyście zielonych traw. W
oddali szumiał delikatnie strumień. Lubili tutaj przebywać każdą wolną chwilą,
by móc odpocząć od znoju.
Oboje dzisiaj mieli wolny dzień od
pracy. Postanowili więc, że spędzą go w tym przecudnym miejscu. Chcieli się sobą
nacieszyć. Odpocząć przed następnym tygodniem harówki u Pana McGrawaya.
Nie mieli lekkiego życia. Oboje byli niziołkami, istotami pogardzanymi
przez inne istory. Jedyna praca, na jaką mogli w tej sytuacji liczyć to jedynie
ciężka robota na roli lub w gospodarstwie, ewentualnie kobiety z ich rasy mogły zostać posługaczkami lub sprzątaczkami.
Z racji swojego urodzenia i przynależności do społeczności niziołków często byli
narażeni na kąśliwe, a zarazem wielokrotnie obelżywe opinie na swój temat ze
strony lepiej sytuowanych nacji będących wolnymi obywatelami. Po wielokroć
zdarzały się pobicia lub wręcz morderstwa dla czystej rozrywki. Oficjalnie
władze państwowe zwalczały z całą surowością te przypadki. Niestety, nie zbyt często wykrywano sprawców tych czynów.
Jednak teraz, w tym letnim słońcu, czuli się wspaniale. Nie musieli
myśleć o swoim położeniu w tym królestwie oraz problemach dnia codziennego. W
tym baśniowym miejscu nic poza nimi i ich nie narodzonym dzieckiem nie liczyło
się.
– Athene, przecież wiesz. Ja nie tylko jestem z tobą szczęśliwy i cię kocham,
ale wręcz ubóstwiam, uwielbiam, ja… Nie mogę bez ciebie żyć! Jak mi ktoś cię odbierze
odejdę od zmysłów, umrę!
Athene uśmiechnęła się promiennie do Sinoe. Uwielbiał, gdy była szczęśliwa.
Wtedy jej uroda emanowała nie tylko z jej fizyczności i ciała, ale z jej
wnętrza: krystalicznie czystej i dobrej duszy. Szlachetność jaśniała z jej
całego ja. Kiedyś, gdy ją poznał, to wspaniałe jej wewnętrzne ciepło
najbardziej go ujęło za serce. Tylko dzięki niej mógł znieść swój, praktycznie
niewolniczy, los.
– Sinoe, ale ja przecież nie zamierzam zostawiać cię samego, a tym
bardziej na dłużej… Kochanie, jak mogłeś tak pomyśleć?
– Ja… Nie ja… – nie mógł jej tego powiedzieć. Przecież to nie może być
prawdą.
– Co się stało?
– Ja… Athene, ja nie mogę bez ciebie żyć! Rozumiesz to!?
– Tak, ale chcesz mi coś powiedzieć? – upewniała się żona niziołka.
– Ja… Nie wiem, myślę, że to nie ma znaczenia, ale…
– Co cię gnębi? – zaniepokoiła się stanem męża Athene.
– Boję się. Bardzo boję się, że ciebie stracę. Mam złe przeczucia... –
spojrzał na ukochaną. Na jego pucułowate policzki spłynęły łzy, które w promieniach
słońca błyszczały, jak oszlifowane diamenty.
– Ale czemu?
– Miałem sen! Mam ostatnio tak straszne sny, tak… – Sinoe nie mógł
znaleźć odpowiednich słów – Tak, o bogowie, w nich nie ma nas, Athene! –
wykrzyczał to jednym tchem.
– A gdzie ja jestem?
– Umierasz na moich oczach, umiera wraz z tobą nasze dziecko! Athene, a wraz
z tobą nasz świat, mój świat! – niziołek się rozpłakał. Szlochał wtulony w swoją
żonę.
Nagle olbrzymie chmury zakryły słońce. Wokół zrobiło się pochmurno i
ciemno.
Spadły pierwsze krople deszczu.
– Sinoe, ja cię nie opuszczę, jakaś mara na ciebie się uwzięła. Ot co!
Chodźmy w las, bo cali przemokniemy!
***
– Sinoe, obudź się! – krzyknęła do swojego męża Athene. – Sinoe!
Niziołek zaczął powoli otwierać swoje oczy. Rozglądał się błędnym
wzrokiem wokół siebie. Nie wiedział, gdzie jest, co się z nim dzieje. Nie
poznał nawet swojej ukochanej żony, która nad nim się pochylała.
– Sinoe, to ja twoja Athene. Proszę spójrz na mnie! – delikatnie dotknęła
jego twarzy.
– Athene, to ty?
– Tak, ja we własnej osobie, a któż inny mógłby tu być?
– Ale ciebie nie ma! Ty przecież umarłaś i umarło nasze dziecko. To nie
możesz być ty!
– Ależ kochanie, skąd ty to wiesz? Czemu wygadujesz takie straszne
rzeczy? Czemu? Proszę nie rób tego! Przerażasz mnie! – rozpłakała się Athene.
Miała już dość któreś z rzędu nocy, kiedy jej ukochanemu znów śnił się ten sam,
straszny sen.
Wtedy, kiedy kilka dni temu na łące Sinoe powiedział pierwszy raz o tym widziadle,
marze nocnej nie mogła uwierzyć, że męczą go aż takie straszne iluzje. Miała
nadzieję, że to było chwilowe osłabienie jego organizmu i psychiki.
– Sinoe, dobrze się czujesz? Już lepiej?
– Tak kochanie. Lepiej…
– Co ci się właściwie śni? Nigdy mi nie chcesz tego mrocznego snu
opowiedzieć? Czemu? – Athene z troską zapytała się swojego ukochanego.
– Coś strasznego, nie chcę byś znała te wszystkie szczegóły. Przecież to
nie może być nasza przyszłość, o nie! Ja w to po prostu nie wierzę. Nie chcę w
to wierzyć. Proszę nie zostawiaj mnie samego!
– Ale ja cię nie mam zamiaru zostawić. Czemu tak myślisz?
– Bo odejdziesz daleko ode mnie, ale ja ciebie odnajdę nawet na krańcu
świata, nawet na tym innym świecie! Nie wiem, jak długo to będzie trwało, ale
będziemy razem aż po kres wszystkiego. Gdzieś, zapewne tam daleko.
***
– Stójcie! – krzyknął Maktar. – Słyszycie!?
Wędrowali przez niedostępne ostępy bagien. Musieli się z wysiłkiem
przedzierać przez bagienną roślinność, pokonywać płycizny bagien i uważać na
zdradliwe kępy trawy. Nadepnięcie na nią mogło skończyć się tragicznym w
skutkach szybkim wciągnięciem w głęboką toń.
Byli podrapani, świeża krew wyciekająca z zadrapań potęgowała w murgrze niemiłe
przeświadczenie, że są tylko pożywieniem dla towarzyszących im wampirów.
Wreszcie oddział stanął w sprzyjającym miejscu, które było dość sporym
kawałkiem stałej, twardej gleby wśród morza otaczających ich mokradeł. Od
szpicy ruszył ku Maktarowi jego pan Rodgar, niezdarnie przedzierając się przez
krzaki kolczastych jeżyn.
– Co znowu, Maktar? – zasyczał Rodgar de Zuuw. – Znów musimy stawać!?
Przecież dopiero co robiliśmy postój z twojego powodu!
– Panie, mesjasz czuje się chyba coraz gorzej. Ma drgawki i gorączkuje.
Obawiam się, że może nie dotrzeć do granicy.
– Co ty znów bredzisz!? – wściekł się na swojego zausznika Rodgar. To
była następna sytuacja, która niezbicie dowodziła, w mniemaniu de Zuuw, że
murgr ma jakieś konszachty z tym przeklętym niziołkiem. – Nie, drogi Makarze,
nie będzie żadnych przerw w marszu do granicy. Musimy dotrzeć, jak najszybciej
do celu naszej podróży. Bo tylko tam będziemy mieli pewność, że nic nam nie
stanie na przeszkodzie z dostarczeniem tego kurdupla do Cytadeli! Czy wreszcie
to pojąłeś, żałosny murgrze?
– Ależ panie, co z nami będzie jak on po drodze wyzionie ducha? –
spojrzał wymownie na więźnia.
– Nie obawiaj się, nic.mu nie będzie. Wytrzyma jeszcze te kilka dni drogi.
Ale jeśli cię to uspokoi to daj mu odrobinę wody. Masz pięć minut –
powiedziawszy to Rodgar ruszył w kierunku czoła kolumny.
Maktar spojrzał na Sinoe, który całą właściwie drogę od momentu
opuszczenia siedziby wampirów gorączkował i miał silne drgawki. Martwiła go
niezmiernie cała ta sytuacja. Nie mógł uwierzyć, że jego przewidujący pan, nie
robił w jego mniemaniu nic, by ważny więzień dla Marchii, dotarł przed oblicze
majestatu Imperatora. Przecież tylko dostarczenie tego niziołka do Cytadeli
gwarantowało im ocalenie głów. Nie chciał myśleć o tym, co ich czeka, gdyby
przybyli do stolicy bez mesjasza. Dlatego wychodził z założenia, że dla swojego
dobra i dobra de Zuuw musi się nim opiekować.
Sinoe zajęczał.
Maktar pośpiesznie zbliżył się do nieprzytomnego. Całą tą przeklętą drogę
próbował nasłuchiwać, co mesjasz może mówić. Może z tych zrozumiałych dla niego
strzępów, z majaczeń gorączkowych niziołka uzyska jakieś istotne dla nich i
Imperatora informacje.
Nachylił się nad nim i krótką chwilę nasłuchiwał. Wydawało mu się, że
Sinoe znów coś mówi albo mamrocze, ale póki co, to były jakieś niezrozumiałe
słowa.
Początkowo nie mógł ich pojąć. Lecz za którymś razem z rzędu zaczął
wychwytywać sens tego, co mówi nieprzytomny.
Wreszcie wszystko stało się dla niego jasne.
– Athene… ja… idę do ciebie. A… – więzień zacharczał gwałtownie aż murgr odskoczył
od noszy chorego.
Gdy się ponownie zbliżył, zapytał się.
– Mesjaszu, kim jest Athene?
Nagle nieprzytomny niziołek otworzył gwałtownie oczy. Rozejrzał się wokół
oszołomionym wzrokiem.
– Athene, czemu mnie zostawiasz? Czemu odeszłaś tak daleko? Czy było nam źle?
Po pucułowatej i zmęczonej twarzy Sinoe potoczyły się łzy. Maktar był
coraz bardziej zdezorientowany tym, co się dzieje z jego podopiecznym. Nie
rozumiał kompletnie nic z tej sceny, która w tej chwili rozgrywała się na jego
oczach.
– Mesjaszu! – potrząsnął gwałtownie Sinoe murgr.
Niziołek na chwilę odzyskał przytomność.
– Kim jesteś? Coś za jeden?
– Maktar. Nie pamiętasz mnie? Opiekuję się tobą.
– Maktar? Nie znam cię!
– Mówiłeś o Athene, kim ona jest? Czemu mówiąc o niej płaczesz?
– Athene? Athene odeszła dawno temu, szukam jej i ją odnajdę, jak to jej
obiecałem i mojemu nienarodzonemu dziecku. Bo ona przecież jest w innym
równoległym świecie, bo ona przecież tam żyje z moim dzieckiem. To będzie
nagroda na końcu mojej ścieżki, bo przecież ten nasz świat przetrwa i ten jej
świat też…
Sinoe znów stracił przytomność.
***
Słońce powoli chyliło się ku widnokręgowi. Na niebie pojawiła się
bladoróżowa poświata. Piękny, najdłuższy dzień w roku powoli się kończył.
Zwykle o tej porze życie w ich wiosce zanikało. Każdy wracał do domu, miał
ochotę najeść się do syta i wypocząć przed następnym dniem oraz czekającym go
znojem.
Ale nie tym razem. Dla niziołków nadchodziła wraz z zachodem słońca
wielka chwila. Była to jedyna noc w roku, zwana Chag’Tkuma Esz. Najważniejsze
święto w ich kalendarzu. Święto ognia i wody. Jedyna noc, gdy następowało
połączenie tych dwóch żywiołów w jedność. Święto, kiedy świat duchów, przenikał
się z tym doczesnym światem istot żywych. Święto, gdy tak odmienny pierwiastek,
który symbolizowała woda – kobieta, łączyła się z pierwiastkiem, którego
symbolem był ogień – mężczyzną.
Właśnie, podczas takiej świętej nocy, rok temu spotkali się Sinoe Mnemeth
i Athene Narmerth. Athene, będąc wtedy jeszcze panienką zgodnie z panującym w
ich plemieniu zwyczajem, a także zgodnie z wierzeniami wraz z innymi pannami na
wydaniu skrzesała rytualnie ogień z drewna jesionu i brzozy, po uprzednim
wygaszeniu wszelkich palenisk w całej wsi. Działo się tak zawsze na rozpoczęcie
święta. Podczas rozniecania świętego płomienia intonowała pieśń ku swoim bogom,
by bogowie dali jej na męża tego, którego już pokochała. Tak rozpalony ogień
kawalerowie roznosili do przygotowanych nieopodal stosów, by je podpalić
szczapami pobranymi ze świętego płomienia. W tym czasie wszyscy mieszkańcy
wioski stali wokół płonącej watry i śpiewali pieśni do swych bóstw oraz przebaczalne do duchów.
Później, gdy już zapadła noc, a ogień z rozpalonych palenisk rozświetlał
okolicę, panny rozradowane i niesione pieśnią miłosną intonowaną przez kapłana
ceremonii, a wyśpiewywaną przez zamężne kobiety, puszczały wianki z
umieszczonymi świecami wewnątrz na rwącą w rzece wodę. Wianki plecione były z
kwiatów i aromatycznych ziół. Miało im to zapewnić powodzenie wśród chłopców.
Trochę poniżej czekali młodzi kawalerowie i wyłapywali je. Szczęściarz z
wyłapanym wiankiem szedł do świętującej gromady, by poznać swoją oblubienicę.
Każdy bowiem wianek był rozpoznawalny z pomocą drobnego szczegółu znanego tylko
pannom.
W taki właśnie sposób podczas święta los wybrał dla Athene Sinoe. Jednak
w to całe szczęście jakie ich spotkało, że tych dwoje młodych niziołków
zakochanych w sobie po uszy mogło być z sobą, wkradł się zły omen. Zanim Sinoe
wyłapał upragniony wianek, ten niefortunnie poszedł na dno tuż przed samym
młodzieńcem.
Była to bardzo zła wróżba. Znaczyła, że panna, która go wypuściła na
wodę, będzie żoną, lecz niezwykle krótko, gdyż szybko rozstanie się z życiem, a
kawaler rychło będzie wdowcem. Lecz wiedźma z ich wioski dała im iskierkę
nadziei. Powiedziała, że mogą spróbować przebłagać niepomyślnie nastawione do
niej bóstwa w następną noc Chag’Tkuma Esz. Lecz jest warunek, by Athene, już
przecież kobieta zamężna, była w stanie błogosławionym. Kiedy podczas
świątecznej uroczystości panienki będą rzucać wianki na rwącą w rzece wodę ona
zapali w świętym ogniu słomianą kukłę i wrzuci ją płonącą do strumienia. A
potem tuż przed samymi wróżbami i gusłami na znak dany przez mistrza
ceremonii mąż z figurką, symbolizującą jego połowicę, przeskoczy przez święty
ogień. Jeśli utrzyma figurkę w dłoniach to będzie znaczyć, że bóstwa zostały
przebłagane, ale gdyby zgubił figurkę w świętym płomieniu znaczyć to będzie, że
bogowie się odwrócili od nich i nie dostąpili z ich strony łaski.
Dlatego ta noc była tak dla nich ważna. Ale te sny niepokoiły Sinoe.
– Sinoe, czy przygotowałeś kukłę do spalenia?
– Tak Athene, ale czy to zadziała?
– Czemu ma nie zadziałać?
– Nie wiem. Przerażają mnie te sny o tym jak umieracie, ty i nasze
maleństwo. Ale nigdy nie wiem, kiedy i jak to nastąpi.
– Może w ogóle po dzisiejszej nocy, głuptasie. – powiedziało ciepło Athene.
– Zobaczysz wszystko się ułoży. Będzie dobrze. Mara minie, a my będziemy żyli
długo i szczęśliwie. A za jakiś czas będziemy intonować pieśń podczas
Chag’Tkuma Esz, a nasze nienarodzone jeszcze dziecię pozna swojego męża lub
żonę.
Sinoe chciał wierzyć w ten optymizm żony. Ale nie podzielał go. Nadal się
martwił.
I to bardzo.
„Warto jednak spróbować” – pomyślał na koniec.
– Chodźmy kochanie. – rzucił od niechcenia do swej połowicy. – Już czas.
Czas to fatum zmienić na lepszy dla nas los.
***
Podróż przez Bagna Palonii śladem niziołka trwała już niezmiernie długo.
Dla bezpieczeństwa Sinoe i dla powodzenia misji drużyna Darkara pozostawała dzień
drogi za śledzonymi. Dzięki zdolnościom dhampirów i Kelorna bez problemów utrzymywali ten dystans. Równie istotne dla powodzenia akcji było to, że
wampiry towarzyszące zausznikom Imperatora nie były w stanie wyczuć ich ciepłej
krwi. A to powinno dać im element zaskoczenia, który mógł być tak ważny.
Jednak mijał już szósty dzień od momentu wyjścia z Opuszczonego Miasta, a
nic nie wskazywało na to, by ten odpowiedni moment mógł nadejść. Co gorsza, na
podstawie obranej marszruty, Darkar domyślał się, gdzie mogą podążać. Wszystko
wskazywało, że celem ich wędrówki jest granica Cesarstwa i Bagien Palonii. A to
mogło znaczyć, że na granicy może na tropionych czekać oddział eskortujący, a
zadanie uwolnienia Sinoe może się w tej sytuacji mocno skomplikować. Należało
więc podjąć jakąś decyzję.
Wreszcie Darkar zaprosił Silvie i Kelorna na do omówienia dalszej strategii
działania..
– Siadajcie. – zwrócił się do wojowniczki i hybrydy Darkar. – Chciałbym przedyskutować
naszą sytuację i możliwości jakimi dysponujemy, by odbić Sinoe. Muszę się wam przyznać,
że ta bezradność jest dla mnie coraz bardziej męcząca. Z jednej strony
chciałbym mieć to za sobą, z drugiej mam świadomość, że naszym ograniczeniem
jest schorowany Sinoe. Tak naprawdę nawet nie wiemy w jakim jest stanie
zdrowia. Jednak czas nas goni.
– Faktycznie, jest nieciekawie. – dodała Silvie. – Jak tak dalej pójdzie
to niedługo przekroczymy rzekę i dostaniemy się na terytorium Imperatora. A tam najpewniej
już czekają zbrojni.
– Jedyna nasza szansa, to wykorzystać zamieszanie w trakcie przejmowania
więźnia przez żołnierzy Czarnego Pana od wampirów. Wampirów już nie będzie, a orki…
No cóż, nie powinny nam sprawić zbyt dużych problemów. – uśmiechnął się
lekceważąco Kelorn na myśl o tej walce.
– Obawiam się jednego: by w trakcie naszego uderzenia nie ucierpiał Sinoe. Mozemy zaatakowac nawet i teraz, ale uważam, przynajmniej na razie, że ryzyko jest zbyt duże. Po prostu nie damy rady go uwolnić niepostrzeżenie. Tym bardziej, iż nie wiemy w jakim on jest stanie!
Wszyscy, jak jeden mąż wpatrzyli się, jakby się zmówili,
w bagienną, wilgotną do granic możliwości glebę, która była porośniętą, jedyną
w swoim rodzaju roślinnością wodolubną. Wokół
miejsca ich odpoczynku rozlewało się morze niebezpiecznych i zdradliwych
moczar. Każdy nieroważny krok mogł się skończyć tragicznie.
–
Słuchajcie! – po chwili namysłu odezwał się Darkar. – Może zacznijmy od tego czym dysponujemy, jakimi możliwościami? Jestescie hybrydami, zatem może macie jakieś umiejętności, których do tej pory nie poznałem, jakie byłyby przydatne przy uwolnieniu niziołka?
–
To znaczy? – zapytał się Kelorn.
Sylvie na tę głośno wypowiedzianą zuchwałą myśl natychmiast zaczęła
świdrować wzrokiem przyjaciela Sinoe niemal na wylot. Wydawało mu się, że
chciałaby zajrzeć w jego duszę i ją przebić swoim mieczem raz na zawsze za tą arogancję. Jej drażliwość na temat jej dzidzictwa stawała się w takich chwilach wyjątkowo widoczna i nie skrywana.
– Wasze zdolności związane z waszym pochodzeniem. W końcu, jak wszędzie
piszą i mówią, musicie jakieś mieć!? No dajcie spokój, nie wygłupiajcie się! – zapytał się Darakar.
– Wybacz, ale przyrzekłam sobie, że nigdy nie użyję tej swojej części
osobowości, której nienawidzę i nie znoszę w sobie. Przepraszam cię bardzo Darkarze, ale nie wchodzi to absolutnie w rachubę. Nie jesteś mnie w stanie do
tego przekonać, a nawet zmusić!
– Silvie, proszę, przynajmniej oświeć nas, co potrafisz. To do niczego nie
zobowiązuje. Dopiero potem wspólnie zastanowimy się czy będą nam twoje zdolności potrzebne.
Nie unoś się tak od razu. Gdy stwierdzę, że potrzebuję twojej pomocy, dam ci
czas na zastanowienie się, czy jesteś w stanie dla dobra sprawy jednak
wykorzystać swoje umiejętności.
– Na to mogę się zgodzić. – niechętnie potwierdziła. – Mogę lewitować,
latać w postaci nietoperza, być niewidzialna, mogę się teleportować,
hipnotyzować dzikie zwierzęta, czytam w myślach, ale nie każdego. – ściszyła
głos, spojrzała, jakby przelotnie na Darkara i momentalnie zaczerwieniła się. –
Ale musicie wiedzieć, że dawno już nie używałam tych zdolności. Bo
postanowiłam, że jestem tylko człowiekiem. Przecież ludzie przecież nie mają
takich umiejętności!
– A ty Kelorn?
– Tak samo, jak Silvie. Oprócz tego mogę przybrać postać potężnego wilka, skakać z
dużych wysokości, doskonale się wspinać.
– To skoro już to wiem, mam plan, prosze wysłuchajcie go uważnie. Wydaje mi się, że jest rozsądny i damy radę go zrealizować.
Darkar zaczął swoją opowieść.
***
Sinoe trzymał kurczowo przy samym sercu drewnianą figurkę, z którą miał
przeskoczyć święte ognisko. Wpatrywał się w tę lalkę w takim skupieniu, że można
było odnieść wrażenie, że próbuje zaczarować ją ze wszystkich swoich sił, by
nie wypadła mu z rąk.
Bał się, że bogowie uprą się i nie zdoła ocalić Athene.
Jęzory ognia falowały wesoło nad stosem drewna. Wszyscy wokół paleniska
radowali się oraz cieszyli z tego, jakim dobrobytem bogowie ich obdarowali w zeszłym
roku. Intonowali na ich cześć święte pieśni. Muzykanci wesoło przygrywali, by
wszyscy mogli napawać się tym wspaniałym świętem.
Nagle mistrz ceremonii podniósł swoją prawą dłoń do góry, by zgromadzeni
mogli ją spostrzec. Na ten znak wszyscy ucichli. Wesoła wrzawa w oka mgnieniu
zamieniła się w trudne do zniesienia milczenie. Oczy zgromadzonych nakierowały
się na wystraszonego Sinoe.
– Sinoe nadszedł Twój czas próby! – przemówił kapłan. – Sinoe będzie
błagał bogów o odpuszczenie losu, jaki zgotowali dla jego połowicy i
nienarodzonego dziecka. Będzie prosił o wybaczenie, o nadzieję dla swojej
rodziny na przyszłość. Wszyscy tu zgromadzeni módlcie się w sobie, by wybaczyli
mu i Athene, naszemu bratu i naszej siostrze.
Mistrz ceremonii zamilkł.
Skinął głową w kierunku Sinoe.
Sinoe był przerażony. Nie wiedział, co ma robić. Bał się, że nie da rady.
Nie przeskoczy, nie uratuje Athene i dziecka.
Strach go paraliżował.
Wpatrywał się w ogień. Chciał go zaczarować. Chciał mieć to już za sobą.
– Sinoe, musisz to zrobić –
ponownie przemówił mistrz. Nie masz wyboru. Już zbliża się czas. Musisz skoczyć
o północy. Inaczej przepadnie twoja szansa na przebaczenie u bóstw. Skacz.
– Nie, nie mogę tego zrobić. Tak się boję, że nie podałam temu zadaniu.
Do męża podeszła Athene. Dotknęła jego płowych włosów i pogłaskała
delikatnie po głowie. Chciała go uspokoić.
– Sinoe, już spaliłam w rzece kukłę. Teraz już tylko od ciebie zależy,
czy twoje sny się spełnią. zawierzę, ufam, że uda nam się uzyskać przebaczenie.
Proszę, skacz przez ten święty ogień. Skacz.
Wtem, zgromadzeni zaczęli wołać.
– Sinoe, skacz! Skacz! – głośniej i głośniej.
Niziołek nadal kurczowo trzymał figurkę.
Zamknął oczy.
Spiął się w sobie.
I wreszcie ruszył w stronę świętego ognia.
W czasie biegu zatracił całkowicie poczucie czasu. Jedyna myśl, jaką miał
w sobie to było: utrzymać laleczkę za wszelką cenę. Athene i dziecko są teraz
najważniejsze. Musiał je uratować. Całkowicie zatracił się w tym przekonaniu.
Całe swoje ja. Wiedział, że musi, by ten sen już nigdy się nie pojawił.
Gdy dobiegł do paleniska gwałtownie się wybił.
Skoczył.
Zawisł w powietrzu na okamgnienie. Jego nogi zamachały żywiołowo i
niespokojnie.
I stało się.
Niziołek wybił się źle – zbyt daleko od stosu. Zrobił to zbyt pochopnie.
Za mocno skoncentrował się na kawałku drzewa, który trzymał kurczowo w palcach.
Zapomniał, że musi dobrze się odbić od ziemi, by nie zahaczyć nogami o płonące
bierwiona. Zapomniał, że musi się skupić na samym skoku.
Zaczepił o polana. I wtedy w odruchu obronnym, by nie wpaść do ognia i
nie spalić się żywcem, musiał złapać równowagę. Rozłożył więc bezwiednie
ramiona. Wtenczas drewniana figurka wpadła w sam środek ogniska.
Wszyscy zamarli.
Otumaniony, a zarazem nie zdając sobie sprawy z tego, co się stało, Sinoe
rozejrzał się błędnym i przerażonym wzrokiem wokół. Chcąc sprawdzić, czy ma
nadal laleczkę, z przerażeniem stwierdził, że nie ma jej w rękach.
Padł na kolana.
Załkał.
Przepowiednia ze snów się wypełniła.
Nadszedł czas, nowy czas.
Nowa epoka.
***
Niebo nad okolicą było zasnute chmurami, które nisko
nad koronami drzew pchał wiatr. Wokół było ciemno i pochmurnie, a było
to przecież wczesne popołudnie letniego dnia. Mogłoby się zdawać, że to natura coś opłakiwała, coś jej bliskiego sercu.
Pierwsze krople deszczu uderzyły gwałtownie o poszycie
lasu. Opad spadający z ołowianych, przyciężkich chmur, musiał pokonać na swej drodze ku ziemi parasol
ochronny utworzony ze szczytowych gałęzi drzew rosnących
w tym pierwotnym lesie.
Nagle, wśród moknącego mchu i wyrastających gęstymi
kępami z niego traw, jakaś niewielka postać gwałtownie się poruszyła. Była to
postać licha i mała. W otoczeniu poplątanej, zielonej gęstwiny runa leśnego, tuż przy samej ziemi, owa istota była kompletnie niewidoczna. Niewątpliwie,
zbudziła ją nad wyraz okrutnie z głębokiego snu kaskada mokrych, ciepłych
kropli deszczu.
Niziołek wprzódy otworzył z wielkim ociąganiem jedno
oko, potem z dużym trudem oraz głośnym jękiem zmusił się do otwarcia drugiej
powieki. To przepicie z dnia poprzedniego łupało go niemiłosiernie w czaszce.
Czuł, że każda część jego ciała nie ma na tyle w sobie sił, aby móc wykonać tą
prostą, zwykłą czynność. A kiedy już mu się to udało poczynić kosztowało go
to wiele niewyobrażalnego
cierpienia.
Sinoe zrazu niepewnie, a potem z coraz większą siłą i
determinacją, wreszcie, po krótkiej, a zarazem męczącej walce, usiadł na
otaczającej go zewsząd trawie. Skołowanym wzrokiem rozejrzał się niepewnie
wokół siebie. Nie do końca jeszcze zdawał sobie sprawę z tego, gdzie on
właściwie jest oraz czemu znalazł się tutaj, a nie w wygodnym łóżku w swoim domu. Właściwie to nie wiedział jakie zdarzenia miały miejsce w trakcie
wczorajszego wieczoru i nocy.
Nie pamiętał kompletnie nic.
Przynajmniej tak mu się wydawało.
Potrzebował czasu na spokojne przemyślenie
sobie tej zaistniałej sytuacji.
Gdy w końcu deszcz zamienił się w prawdziwą ulewę, postanowił dokonać następnego ważnego kroku w swoim trudnym do opisania
stanie ciała oraz ducha i po prostu wstać. Zgodnie ze swoim skromnym planem miał zamiar uchronić się pod rozłożystym drzewem oraz chwilę zastanowić się nad tym, co właściwie zdarzyło się
poprzedniej nocy.
Kiedy już się schronił, próbował ze wszystkich sił odtworzyć w pamięci wydarzenia, jakie miały miejsce nocą. Jednak nie
potrafił sobie nic przypomnieć. W głowie miał pustkę. Miał przeczucie, że coś jest nie tak, że coś musiało się wydarzyć
ważnego. Chciał, by
jego żona przypomniała mu szczerze, a także w miarę dokładnie wydarzenia z
poprzedniej nocy.
Jak postanowił tak też i uczynił.
Wędrując do swojej sadyby nie zdawał sobie sprawy z
upływu czasu. Początkowo wędrował ociężale, walcząc z potwornymi
mdłościami, zawrotami głowy oraz całkowitym brakiem jakichkolwiek sił. Zmagał się sam z sobą i swoim stanem po przepiciu.
Jednak z upływem czasu, a zwłaszcza pod wpływem ilości
wdychanego przez niziołka rześkiego i żywicznego zapachu lasu, siły początkowo
powoli, a później coraz szybciej zaczęły do niego wracać. Kiedy dotarł do
gościńca, prowadzącego do osady, był kompletnie przemoczony i zziębnięty, ale w pełni zdrowy.
Niewykluczone, że ten całkiem dobry nastrój byłby
dalej tak trwał, gdyby nie to, że po tym, jak wspiął się na pagórek i spojrzał w stronę swojej wioski, jego oczom ukazał się makabryczny widok.
Tam w oddali, w miejscu, gdzie stały tak dobrze mu
znane domostwa i zabudowania gospodarskie, tliły się zgliszcza. W jednej chwili zdał sobie sprawę, że cała wieś
spłonęła. Co gorsza pośród kikutów domostw nie zauważył żadnych mieszkańców. Nie była to normalna sytuacja. Przeraził się.
Sinoe, nie czekając ani chwili dłużej, rzucił się
pędem w kierunku ich domu. Kiedy już był wystarczająco blisko w okamgnieniu stwierdził, że ten też spłonął.
Nie namyślając się długo zawrócił i pobiegł w stronę miejsca ceremonii. Gdy tam dotarł to, co zobaczył poraziło go, a także było ponad jego siły.
Wokół świętego ogniska, jak okiem sięgnąć, leżały
zwłoki kobiet, dzieci oraz mężczyzn. Można było wywnioskować, że ci którzy
najechali ich wioskę, musieli działać z zaskoczenia. Nikt nie miał prawa wyrwać się z tej matni. Poza Sinoe, zapewne, nikt nie przeżył tej jatki.
Sinoe natychmiast pomyślał o Athene i dziecku. Nie
zwlekając ani chwili dłużej począł jej wypatrywać pośród martwych ciał.
Nie szukał długo.
Tuż przy samym palenisku leżała jego Athene. Została przebita mieczem. Nie żyła.
Padł na kolana.
Podniósł ciało swojej żony i położył jej głowę sobie na
kolana. Łzy ciekły mu po policzkach zmieszane z deszczem i spływały na jego
Athene. Nie mógł zrozpaczony kompletnie zrozumieć, co właściwie się tutaj
stało. Czemu jego żona nie żyła. Nie potrafił jednak pełen bólu odpowiedzieć na
żadne nurtujące go pytanie, nie odnajdywał żadnych śladów i wskazówek, by móc w
pełni na to sobie odpowiedzieć. Wiedział tylko tyle, że jego najbliżsi nie
żyli. Zostali zamordowani.
Przytulił swoją twarz do jej wymęczonej twarzy,
wykrzywionej w potwornym grymasie bólu i przerażenia.
Łkał.
Tak mocno łkał.
– Athene, czemu odeszłaś? Czemu?
Nagle przed oczami stanął mu wczorajszy wieczór.
Zobaczył siebie, jak skacze przez to ognisko, zaczepia nogami o polana, figurka
spada w sam środek ognia, a zgromadzeni dookoła raptownie milkną.
Potem zobaczył, jak pije wino, piwo i wódkę.
Wszystko miesza. Pije bez żadnego umiaru. Dalej dostrzegł, jak coraz
bardziej odpływa z butelką w ręce, jak nie kontroluje siebie i oddala się do lasu, a jego wioska oraz jego Athene zostają poza nim, jakby we mgle,
która pokryła wszystko swoim mlecznym kokonem. Na koniec zobaczył jak biegnie, a
tak naprawdę toczy się chwiejnym krokiem do lasu, jak wyje i wreszcie jak pada,
gdy potyka się o wystający korzeń.
– Nieeeeeeeeeeeee! – wył jak ranne zwierze.
Kiedy powróciła mu na chwilę jasność umysłu, to już
wiedział, co powinien zrobić. Musi odnaleźć swoją Athene, przecież
obiecał jej to. Był pewien, że odnajdzie ją nawet w tym innym świecie. Dlatego postanowił, że wyruszy w podróż tuż za nią.
– Athene, czy wiesz, jak trzeba
wiele przecierpieć, by wiedzieć, jak bardzo się kogoś kocha?
Sięgnął ręką za pas. Wyciągnął zza niego krótki nóż.
Podniósł uzbrojoną dłoń ku górze.
Jego ręka nabrała niesamowitego rozpędu.
Gdy już widział oczami wyobraźni, jak stal rozrywa mu ubranie i wbija się bezlitośnie w pierś, ktoś, niespodziewanie, chwycił go za uzbrojoną rękę; ktoś, kto nagle
zaskakująco wyrósł przed nim i był znacznie silniejszy od niziołka.
Sinoe zaskoczony spojrzał w stronę intruza.
Przed nim stał starzec wspierający się kosturem. Z pleców zwisał mu wór z
prowiantem i ekwipunkiem niezbędnym w długich podróżach. A z jego oczu
emanowała siła. Siła wielka i straszliwa.
– Puść! – krzyknął wściekły Sinoe do starca.
Ten jednak nie dał za wygraną i z coraz większą siłą wykręcał rękę
niepokornemu niziołkowi.
– Puść! Słyszysz, przeklęty starcze, puść! Muszę do niej iść.
– Nie, Sinoe! Nigdzie nie pójdziesz. Masz jeszcze do wykonania jedną misję,
nie możesz umrzeć. Jeszcze nie nadszedł twój czas, niziołku! A jeśli chcesz
znów, w tym innym świecie, zobaczyć Athene, musisz zrobić to, co do ciebie
należy. Inaczej nigdy jej nie zobaczysz, a wszystko wokół ogarnie wielka pustka!
Sinoe zrezygnowany mocniej zachlipotał.
Krótko potem padł na ziemię koło swoje Athene.
Zemdlał.
***
Rodgar de Zuuw z grymasem wściekłości na ustach i oczami płonącymi chęcią
zabijania stał na jedynej w okolicy kępie trawy w morzu bagien. Nie mógł
uwierzyć w całkowity zbieg okoliczności w zdarzenie, które miało miejsce przed
momentem. Jego furię potęgowało to, iż zostało w nim zachwiane coraz lepsze
samopoczucie.
Coraz
lepszy humor zaczął odczuwać od chwili przekroczenia nurtu granicznej, rwącej
rzeki. Tym bardziej, że znajdowali się już na terytorium Cesarstwa, na
nadgranicznych mokradłach. Tak nie wiele im brakowało, by je pokonać i ruszyć
suchym traktem do najbliższej strażnicy. Lecz incydent sprzed chwili znów
zaburzył jego plany. A tak… Był w czarnej dupie.
Spojrzał się ponownie na kręgi rozchodzące się po lustrze wody.
Był wkurwiony.
Bród, który jeszcze chwilę temu pokonywał, był tak cholernie wąski, że w
jednym szeregu ledwo mieściła się dwójka baitali. Ale nie spodziewał się, że
znów nadejdą kłopoty. Nie potrafił uwierzyć w to, że znów na drodze do jego sukcesu stanie tak mała rzecz, która skutecznie powstrzyma go
przed wykonaniem tej misji. Musiał to być spisek i jedynie w takie
wytłumaczenie był w stanie uwierzyć.
Pierwszy szpieg Imperatora, nie
chciał dać wiary w zwykły splot okoliczności. To było jego zdaniem niemożliwe i
mało prawdopodobne. To były w jego opinii na pewno knowania i to knowania tego
przeklętego mugra.
Był o tym całkowicie przekonany.
Incydent wydarzył się na czole kawalkady.
Rodgar, nie mógł wiedzieć, a może nie przyjmował tego do swojej
świadomości, że baitalom, targającym na swoich barkach nosze z niziołkiem
brakowało odpowiedniej ilości miejsca na płyciźnie. Ta sytuacja powodowała
obsuwanie się stóp niosących w toń wody, dodatkowo całym ciałem niziołka
targały strasznie silne konwulsje, także utrudniające przeprawę.
Sinoe niespodziewanie dla wszystkich wpadł w gwałtowne i silne konwulsje.
Jego małe ciało zaczęło się strasznie miotać na noszach. Te drgawki wyglądały,
jak jakiś straszliwy taniec, potępionej istoty przez bogów za jej przerażające
przewiny. Z jego ust poczęła się toczyć krwawa piana.
O
krok przed kolumną złożoną z baitali dźwigających mesjasza, ze względu na
wąskość brodu, możliwie blisko swojego podopiecznego, wędrował Maktar. Jego
najważniejszym zadaniem było pilnowanie więźnia, a także pielęgnacja oraz
opieka nad nim. Mugr uważał, że stan zdrowia więźnia cały czas się pogarsza od
momentu odebrania go z Opuszczonego Miasta. Opiekował się nim, jak najlepiej
potrafił, ze względu i na siebie i na swojego pana Rodgara de Zuuw. Jednak ten,
w mniemaniu mugra, kompletnie jego starań nie doceniał. A robił przecież tak
wiele, by ich więzień dotarł żywy przed oblicze Czarnego Pana. Nie chciał nawet sobie wyobrażać, co by
się stało, gdyby znów pokpili sprawę tego przeklętego mesjasza i Imperator
wpadłby w swój niepohamowany gniew.
Jednak nie dane była dla
Maktara, by spokojnie, bez dodatkowych stresów przebyć te pograniczne bagna. Na
nieszczęście dla niego, w trakcie brodzenia, w pewnym momencie, natężenie ataków
drgawek mesjasza było tak wielkie, iż nawet tak silne wampiry, jak baitale,
miały olbrzymi problem z utrzymaniem równowagi w tym nader grząskim gruncie, po
którym brodziły.
I w takich okolicznościach
zdarzył się ten straszny dla Maktara incydent.
Niziołek
po kolejnym gwałtownym ataku, osunął się niespodziewanie z noszy w toń. Obserwujący
to murgr, z przerażeniem zrozumiał, że jego podopieczny za chwilę się utopi.
Nie namyślając się długo wskoczył do bagniska, by spróbować uratować niziołka.
Maktar ryzykował w kipieli swoim
życiem. Jednak nie kierowała nim altruistyczna chęć niesienia pomocy
poszkodowanemu, ale obawa o swoje życie oraz jego pana Rodgara.
De Zuuw jednak poświęcenia nie dostrzegał. Był wręcz pewien całkowitego braku
lojalności mugra wobec Cesarstwa. Wreszcie był praktycznie pewien jego
zaprzedaństwa wobec wrogów Imperatora. Od momentu wyjścia z Opuszczonego Miasta,
w trakcie wędrówki przez te bagna, na podstawie obserwacji rodzącej się relacji pomiędzy Maktarem i Sinoe, zdał sobie wreszcie sprawę z tego, jak był
haniebnie oszukiwany. Co prawda jeszcze
nie wiedział, ani nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, co ten knuje, ale
był pewien, że już niedługo wszystkiego się dowie od
wiarołomnego sługi.
Na chwilę Rodgar poczuł, jak jego serce się raduje.
Pomimo tego stanu czuł jednak drążący niepokój. Martwiło go bowiem
jeszcze kilka zdarzeń z ostatnich dni. A gdy powoli zaczął je analizować i
wiązać w logiczną całość, to wiedział, że od samego początku musiał przecież
być inwigilowany przez wrogów Cesarstwa, dla których pracował murgr. Teraz już
wiedział, czemu do tej pory nie był w stanie pochwycić tego marnego mesjasza,
dlaczego po drodze do tego sukcesu musiał pokonać tyle kłód, które ktoś z
rozmysłem rzucał mu pod nogi.
Spojrzał się w stronę rzeki, gdzie zanurkował Maktar.
„Czyżby to wszystko było jedną wielką zmową? Przecież ten przeklęty murgr
nie jest w stanie zaplanować, a następnie zrealizować tak wielkiej akcji. Więc,
jeśli to zmowa, to kto za nią stoi?” – zadawał sobie to pytanie obserwując
bacznie wodę. A zaraz potem sobie na nie odpowiedział:
„Tylko jedna siła w tym świecie jest w stanie to zrealizować – Gildia
Kupiecka”.
Uśmiechnął się.
Był zadowolony z tej analizy.
Był coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że w tym wszystkim nie ma
żadnego dzieła przypadku.
Rozmyślania Rodgara przerwała marszcząca się powierzchnia rozlewiska na
mokradłach. Z głębiny, ponad lustro brudnej, śmierdzącej zgnilizną wody, wpierw
wynurzyła się głowa Maktara, a następnie jego lewe ramię..
Dłoń murgra wyszarpała głowę Sinoe z bagiennego rozlewiska, ciągnąc
topielca za włosy.
Usta mesjasza mogły wreszcie złapać pierwszy haust powietrza.
***
Maktar był zmęczony.
Oddychał szybko.
Łapczywie łapał w swoje płuca każdy haust powietrza.
Wampiry kompletnie znudzone, beztrosko obserwowały całe zdarzenie. Było
im wszystko jedno, czy akcja ratunkowo się powiedzie czy też nie. Jedynie,
czego pragnęły w tej chwili, to pozbyć się jak najszybciej tych dwóch
zauszników Imperatora i wrócić do Opuszczonego Miasta. W ich mniemaniu, podróż,
którą odbywali, zbyt mocno się przedłużyła.
Wreszcie murgr, gdy chwilkę odpoczął i nabrał nowych sił, wyciągnął
niziołka na jedyny w okolicy suchy kawałek lądu. Tuż pod nogi wściekłego
Rodgara de Zuuw.
Sinoe był nadal nieprzytomny.
Maktar w końcu, po dłuższej
chwili, ocucił zemdlonego.
-
Mesjaszu, żyjesz? – zapytał widząc, jak Sinoe
powoli zaczyna odzyskiwać świadomość.
-
Kim jesteś? Czy ja ciebie znam dziwna istoto? –
wyszeptał słabym głosem mesjasz.
-
Nie poznajesz mnie? – zapytał rozczarowany murgr.
-
Nie, ale czemu tutaj jestem i co się stało?
-
O mało się nie utopiłeś. Dostałeś okropnych
drgawek i wpadłeś do wody.
-
Znów to widziałem! Rozumiesz, znów ją widziałem!
-
Kogo?
-
To jakby zdarzyło się wczoraj… – na chwilę wzrok
niziołka znieruchomiał.
Mugr, tak mu się przynajmniej wydawało, jakby
dostrzegł w kąciku oka pojmanego łzę, która spływała powoli po policzku.
– Moja Athene, była znów martwa,
rozumiesz!?
***
Ponownie widział ją, jak leżała, przebita mieczem…
”Czyżby moje misja przepadła? Czyżbym stracił ją , ale
tym razem na wieczność? Ale przecież to nie może być prawda! Moja Athene, musi
gdzieś tam żyć! A ja muszę do niej dotrzeć, muszę uratować ten świat, spełnić
swoją misję do końca, którą wyznaczyło mi przeznaczenie. A tam, gdzieś w tym
innym świecie, wymiarze w nagrodę otrzyma szansę, by znów być z żoną i
dzieckiem” – myślał intensywnie Sinoe.
– Już nie długo będę u ciebie. – niziołek wymówił te
słowa z tak wielką determinacją.
Nagle, niespodziewanie dla siebie samego, dostrzegł ,
że jakaś postać się nad nim pochyla. Nie był pewien czy ją zna, kim jest owa
istota.
−
Ty? To ty mnie uratowałeś?
Jego wzrok wydawał się być o wiele bardziej przytomny,
niż miało to miejsce jeszcze przed chwilą.
– Tak panie! – odpowiedział Maktar.
Mesjasz powoli, z olbrzymim trudem, rozejrzał się wokół siebie. Na chwilę zatrzymał wzrok na
Rodgarze de Zuuw.
Rodgar był całkowicie rozjuszony, zwłaszcza gdy
przyglądał się, jak przy tym kurduplu skacze jego sługa. Jednak spojrzenie tego
kurdupla powodowało, że w swojej duszy czuł się całkowicie onieśmielony i
zakłopotany, tą swoją podejrzliwością i brutalnością swojego charakteru. Czuł
się winny tym wszystkim występkom i zaczynał mieć wyrzuty sumienia…
Gdy poczuł, że mięknie jego twarde jak skała i
bezwzględne serce w odruchu obronnym wbił swój wzrok w ziemię.
W końcu niziołek odwrócił wzrok od zdeprymowanego
człowieka. Odezwał się powtórnie do istoty klęczącej nad nim.
−
Czy ciebie zwą Maktarem? – zdawało mu się,
że tak owa istota może mieć na imię.
−
Tak.
−
To ty uratowałeś mi życie? – Sinoe,
powtórnie zapytał o to samo, jak gdyby upewniał się , co do tego faktu.
−
Tak, to byłem ja.
−
Czy mogę mieć do ciebie jeszcze jedną
prośbę? – zapytał się z wahaniem.
Maktar na chwilę zaniemówił. Czuł, że jest w trudnym
położeniu, zwłaszcza, że tuż za nim stoi jego suweren. A mesjasz bardzo cicho
szeptał. Dlatego, by go zrozumieć był zmuszony nadstawić ucha nad przy ustach
niziołka.
Nie bardzo wiedział, co ma na to odpowiedzieć.
Nim jednak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, już wyręczył
go mesjasz.
−
Nie bój się, to będzie prośba, która tylko
może ci pomóc, a nie zaszkodzić. Więc jak? – dalej szeptał Sinoe.
−
Mhhhhhh...
−
Mam rozumieć, że się zgadzasz!?
−
Tak. Niech będzie. – odpowiedział z
wahaniem mugr.
−
Już niedługo was opuszczę. Dziękuję ci za
twoją opiekę a w nagrodę powiem ci teraz gdzie mnie odnajdziesz za jakiś czas.
To będzie twoja nagroda za twój wielki trud i uratowanie mi życia. Dzięki tobie
odzyskam Athene.
−
Jak to opuścisz? – zdziwił się szczerze
sługa Rodgara. – Nie sądzisz, że to jest
raczej niemożliwe?
−
Wierz mi jest to możliwe i już niedługo
nastąpi. Ale pamiętaj też o tym, że to, co ci za chwilę rzeknę, powinieneś
zachować tylko i wyłącznie dla siebie. W żadnym wypadku – niziołek wskazał
wzrokiem Rodgara – nie mów tego temu
człowiekowi, który znudzony patrzy w naszą stronę. To, co ci teraz powiem za
jakiś czas może uratować ci życie. Zaufaj mi.
−
Ja... Ale ja muszę mu o tym powiedzieć.
Nie mogę tego ukrywać. Jestem jego wiernym sługą.
−
Zaufaj mi proszę i zachowaj to tylko dla
siebie.
Nim Maktar zdążył cokolwiek odpowiedzieć, już przy
nich stał skrzywiony, kipiący wściekłością Rodgar de Zuuw.
−
Maktar, czy tobie naprawdę się wydaje, że
ja nie widzę, jak spiskujesz z tym kurduplem!? Czyżbyś miał przed sobą jakiegoś
durnia? – wykrzyczał zaciekle człowiek.
−
Ależ panie, ja tylko... – nie zdążył nawet
dokończyć zdania. Rodgar kontynuował swoje straszliwe oskarżenie.
−
Co? Myślisz, że ja jestem ślepy i nie
widzę jak sobie cały czas szeptacie na uszko? Jak cały czas spiskujecie? Ale ja
wszystko wiem i widzę, co się wokół mnie dzieje! Nie uda ci się go uwolnić.
– De Zuuw spojrzał jednoznacznie na
niziołka. – Ja już przewidziałem to. Nie uda ci się mu pomóc, a ty mugrze, tak
przeklęty zdrajco, zostaniesz przykładnie ukarany i wszystko mi wyśpiewasz w
twierdzy!
−
Panie mylicie się… – Rodgar nie pozwolił mu nawet powiedzieć
czegokolwiek na swoją obronę, tylko gwałtownie odwrócił się na pięcie i odszedł
na czoło kolumny marszowej. Po drodze nakazał baitalom załadować kurdupla, jak
go mało elegancko nazywał, na nosze i kontynuować dalej przerwany marsz.
−
Więc, pomożesz mi? – nie dawał za wygraną niziołek.
−
Tak – odpowiedział z wahaniem Maktar. Ale
cóż ryzykuje, a może faktycznie ta informacja uratuje mu życie.
−
Jak zniknę z waszego obozu, pamiętaj byś
przybył ze swoim panem do miejsca zwanego Martwą Oazą. Tam będę na was czekał w
ostatniej pełni księżyca w drugiej kwarcie przesilenia letniego, byście mnie
pojmali. Zrozumiałeś?
−
Czemu mi to mówisz? – nie dowierzał mugr.
−
Tak Maktarze to będzie przysługa dla
ciebie, żeś dziś uratował mi życie. Dzięki tobie już niedługo odnajdę moją
Athene i moje dzieciątko. Wiedz o tym, że mój czas powoli dobiega końca.
−
To znaczy?
−
Że mogę już niedługo wyruszyć na spotkanie
z moją Athene i moim dzieckiem. To będzie twoja przysługa dla mnie. – zakończył mesjasz swój wywód.
Zemdlał.
***
−
Hej Niziołku, czas jeść! – krzyknął prawie, że w ucho Sinoe krzepki
starzec. Miał nadzieję, że wreszcie po kilku miesiącach od odnalezienia
niziołka, wreszcie zdarzy się jakiś cud, i ten oto, siedzący naprzeciw michy z
wieczerzą nieruchomy słup soli, wreszcie się ocknie z tego letargu i
przynajmniej spojrzy na mówiącego.
Jednak i tym
razem to nie zadziałało.
Zapach smakowitego jadła unosił się z nad drewnianej
misy z kartoflami, polanymi przypieczonymi skwarkami. Wszystko jeszcze było
polane sosem przygotowanym z leśnych grzybów. Obok stał gliniany kubek pełen
zsiadłego mleka. Zapach, jaki się unosił wokół był tak niesamowicie przepyszny,
że głodnego przyprawiłby o skręt kiszek. Lecz, niestety, na niziołka to nie
zadziałało.
Od momentu, jak przybyli do chaty krzepkiego starca,
czyli kilka miesięcy temu, stan mesjasza, był stabilny, ale nie było z nim
jakiegokolwiek kontaktu. Starzec próbował już różnych metod, ale nic kompletnie
nie skutkowało. Próbował przemawiać niziołkowi do rozsądku, przekonywać,
namawiać, nawet tłumaczyć, a nawet zastraszać, nic a nic nie skutkowało. Sinoe
przypominał roślinę, która tylko wydala, i z przymusu wchłania, rozdrobnione
pokarmy na siłę wciśnięte w usta buntownika.
Ród starca od wieków, czyli od momentu zaistnienia
teorii Chironiusza, służył w tym bractwie. Ich zadaniem było uczynienie
wszystkiego, by przepowiednia miała szansę się spełnić. Jego zadaniem było, tak
jak i jego poprzedników z całego rodu,
przygotować wszystko na przyjście mesjasza oraz mściciela. I robił to, co do
niego należało, ale miał olbrzymią
nadzieję, że wykonana tak starannie i pieczołowicie przez niego praca, na sam
koniec da mu o wiele więcej satysfakcji i radości z wykonanego zadania. Miał
nadzieję, że ujrzy istotę, która naprawdę będzie zasługiwała na miano mesjasza i z zachowania,
i z postury, a zwłaszcza z wewnętrznego przekonania o doniosłości roli, jaka
została tej istocie powierzona przez tak potężne siły, jak przeznaczenie.
Rzeczywistość w jego ocenie okazała się okropna, wręcz fatalna i stawiała pod
znakiem zapytania w ogóle możliwość wykonania tej misji przez tego wybrańca. Bo
czy ten pomazaniec, który siedzi naprzeciwko, tuż przed nim, który nie spełnia
żadnego wymogu, jaki on postawił przed ewentualnym kandydatem na to miejsce
jest w stanie uratować i ocalić ten świat? Nie znał odpowiedzi na to pytanie.
Próbował, jak
mu się wydawało, wszystkiego, by dotrzeć do niziołka. Pracował nad nim od
momentu odnalezienia go we wsi, wtulonego w zwłoki żony. Czasami przychodziła
mu do głowy myśl, czy aby to przeznaczenie się nie pomyliło, a czasami że może
to Chironiusz błędnie odczytał imię wybrańca.
Mesjasz tylko tak siedział i patrzył, nieobecnym
wzrokiem, wyłącznie przed siebie. Jadł, bo krzepki starzec zmuszał go siłą do
tej czynności. Starzec nie był więc zachwycony rolą niańki i cyrulika w jednej
osobie. Całe życie realizując zapisany los był przeświadczony, że jego znój
będzie jednak inaczej wyglądał, że praca którą musi wykonać w tym szczytnym celu
będzie inna…
„Widocznie tak ma być. Koniec i kropka.” – pomyślał,
który to już raz?
– O ty mój losie! I to jest ten nasz cały mesjasz i
wybawiciel? Czy on ma w ogóle szansę na odkupienie naszych win? – zapytał sam
siebie, głosem nie kryjącym rozczarowania.
Niziołek, oczywiście, jak to miał w zwyczaju nie
reagował na tę perfidną zaczepkę. Ale krzepki starzec był uparty. Miał
świadomość tego, jakiego zaszczytu dostąpił jego ród, jego przodkowie.
Wiedział, że protoplaści przyrzekli wypełnić swoją dolę w tej misji. Nie mógł w
żaden sposób zawieść swojej familii i swoich ojców, nie mógł zaprzepaścić pracy
tak wielu pokoleń. Dlatego od kilku tych miesięcy nie ustawał w wysiłkach, szukał sposobu na
to, by zrozumieć Sinoe, odnaleźć klucz to otwarcia drzwi w duszy mesjasza.
Wreszcie po miesiącach przemyśleń, po którejś z rzędu lekturze przepowiedni
postanowił dać niziołkowi to czego on tak naprawdę szukał, ukojenia cierpienia
po stracie mu bliskich.
– Niziołku, czy chciałbyś wiedzieć, co może ci pomóc
zrozumieć czemu masz zrobić to, co los ci wyznaczył? – zapytał się starzec
swojego podopiecznego bez większej nadziei, iż
niziołek jakkolwiek zareaguje. Patrzył mu się głęboko w oczy, wydało mu
się, że jakby zobaczył w jego źrenicach słaby, ale błysk zainteresowania.
Kontynuował więc swoją wypowiedź. – Jeśli tak, to chwyć mnie za rękę. Tak
mocno, jak potrafisz. Pokarzę ci coś, czemu musisz to zrobić dla siebie i dla
innych! Proszę chwyć mnie za moją dłoń.
Krzepki starzec przysunął swoją dłoń w stronę niziołka
w nadziej, że ten odpowie na ten gest i chwyci go za prawicę.
Jednak nic się nie stało.
– Czy wiesz,
czemu uratowałem twoje życie? – zapytał
się powtórnie z nutką przygnębienia w głosie.
Nie liczył na odpowiedź, ale ku jego zdumieniu
niziołek przemówił.
– Starcze przeklinam ten dzień kiedy odebrałeś mi
możliwość podążenia za nią. Zmusiłeś mnie do dalszej egzystencji choć jej nie
pragnę. Nienawidzę tego, że muszę żyć. Miałem nadzieję, iż głód i pragnienie
mnie zabije, ale nie z tobą starcze! Ciągle ratujesz mi życie i o mnie
dbasz! Czemu więc to czynisz? Czy nie
lepiej istocie tak wypalonej, jak ja jest dać odejść, bym mógł tam odnaleźć
moją Athene? – po policzkach Sinoe popłynęły łzy.
– Słuchaj, nie uratowałem ciebie po to, by ciebie
męczyć , ale właśnie po to, byś mógł odnaleźć swoją żonę właśnie w tym innym
świecie. Ale nim to nastąpi musisz coś jeszcze dla tego świata uczynić. Musisz
wypełnić swoją misję tak samo jako i ja to czynię, jako czyni to mój ród od
wieków i pokoleń. Czy zdajesz sobie czemu jest to tak ważne?
– No proszę starcze opowiedz, co jest takie ważne dla
tego świata, bym mógł wreszcie spełnić swój obowiązek i odejść z tego padołu
łez? – szydził niziołek. – No czemu miałbym to uczynić? Ja mam ratować ten
świat, gdy zabrano mi już wszystko, co dla mnie było najukochańsze, co było
najlepsze z mojego jesteśtwa? To właśnie ten twój świat, to twoje
przeznaczenie, los, zresztą nazywaj to sobie, jak chcesz: zabrał mi ją i moje
nienarodzone dziecko! A ja, co zamiast ich bronić całkowicie zawiodłem ich, bo poszedłem napity spać do
lasu. Więc czemu to miałbym cokolwiek robić dla tego losu, któremu to wszystko
zawdzięczam?
– Czy aby jesteś pewien, że nie miało to związku z
twoją misją, jaką masz do zrealizowania? A może to przeznaczenie, które wybrało
ciebie na mesjasza, powodowało tobą, że dla uratowania ciebie, popchnęło ciebie
w objęcia pijaństwa i zaprowadziło w knieje byś przeżył? Może tak powinieneś
pomyśleć? Nie zastanowiło ciebie nigdy to, jak to możliwe, że tylko ty
przeżyłeś i kiedy chciałeś odebrać życie pojawiłem się ja, by znów ciebie
uratować?
– Nie miało dla mnie to znaczenia. Byłem i jestem
nieszczęśliwy, jeśli jest tak jak mówisz. Po cóż mi żyć, w jakim celu? Nie
rozumiesz człowieku, ja chcę odejść do Athene! – gniewnie wykrzyczał swoją
niemoc Sinoe.
– Czy chciałbyś niziołku zrozumieć to, czemu tak się
stało? Czy jeśli zrozumiesz wykonasz to czego od ciebie zażąda przeznaczenie?
Czy chcesz zrozumieć?
– A po co starcze? Czy myślisz, że wtedy natchniesz
mnie nową nadzieją? – powątpiewał niziołek. – Czy naprawdę tak trudno ci
zrozumieć, że straciłem wszystko, co było niezmiernie ważne dla mnie w życiu?
– A nie pomyślałeś przez chwilę, że mógłbyś stracić
jeszcze więcej? Może jednak nie jest tak , jak myślisz? Może jesteś w stanie
stracić o wiele, wiele więcej jeśli nie zrobisz tego, do czego jesteś
przeznaczony mesjaszu?
– Spróbuj więc przekonać mnie, że tak jest!
Starzec wyciągnął ponownie swoją dłoń i rzekł w te
słowy.
– Weź mnie za rękę. Zamknij oczy. Skup się na tym, co
dla ciebie jest tak ważne. Zaprowadzę cię tam, gdzie chciałbyś być. Ale
pamiętaj musisz otworzyć swój umysł i swą duszę, by móc zrozumieć to co
zobaczysz. Ja będę tylko twoim przewodnikiem. Czy jesteś gotów to uczynić? –
zapytał się Sinoe krzepki starzec.
– Tak, jestem.
– Więc podążaj ze mną.
***
Sinoe zamknął oczy.
Nie wiedział,
nie mógł się przecież spodziewać tego, co zechce mu pokazać ten przeklęty, uparty starzec, ale
był całkowicie pewien, że nic nie jest w stanie wskórać, tak jak to miało
miejsce do tej pory. Wszak nic nie było go w stanie przekonać do dalszej,
bolesnej wegetacji w tym, przez niego przeklętym świecie, który nie był już
przeznaczony dla niego, bo w nim już nie było i jego Athene, i jego dzieciątka.
Był jednak zmęczony tą fatalną a zarazem przedłużającą się sytuacją, tak samo
zapewne odczuwał to położenie i jego opiekun. Musiał więc coś z tym zrobić, by
przerwać ten przeklęty krąg, kwadraturę koła. Jedyną możliwością na przekroczenie tej niemożności
było tylko to, by jednoznacznie pokazać starcowi, iż nic nie jest w stanie go
dalej zatrzymać w tym, przez niego znienawidzonym, świecie.
Dlatego wreszcie się odezwał, by móc zakończyć tę
bezsensowną szarpaninę ich obydwu. Dlatego właśnie zgodził się na to, co miało
za chwilę nastąpić. Dlatego zgodził się chwycić silną dłoń starca i pójść tam,
gdzie on miał go zamiar poprowadzić.
W inny wymiar.
Sinoe spokojnie oddychał. Rozluźnił się, jak radził mu
jego przewodnik.
Był gotów na tą dziwną podróż.
Nagle, niespodziewanie, coś nim mocno szarpnęło w
przód i w tył. Próbował przerażony otworzyć oczy, podnieść powieki, ale nie był
w stanie tego zrobić. Jakaś ogromna siła nie pozwalała mu na wykonanie tej
prostej czynności. Wciskała go w krzesło. Miał, a może odczuwał, dziwne
poczucie braku ograniczeń dla swojego
ciała jakąkolwiek barierą fizyczną lub siłą. Nie czuł jakiegokolwiek oporu,
odniósł przez moment wrażenie, że jest całkowicie wolny, jakby nie istniały
wokół niego jakiekolwiek przeszkody, jak choćby ściany. Czuł niesamowitą
lekkość i nieskrępowanie. Czuł się tak bardzo wolny.
W końcu zdołał otworzyć oczy.
Z przerażeniem stwierdził, iż już nie znajduje się w
pokoju, w którym przebywał przed chwilą. Niepewnie rozejrzał się wokół. Tuż,
obok siebie zobaczył krzepkiego starca,
który trzymał go ciągle za dłoń. Naokoło nich wszystko wirowało, by momentalnie
oraz płynnie przejść w ruch do przodu, a światła ich otaczających gwiazd zlały
się w jeden ślad świetlny.
Gdy był już prawie pewien, że ta dziwna podróż nigdy
się nie skończy, poczuł ogromną siłę, która go gwałtownie wyhamowała. Czuł, jak
żołądek mu przesuwa się niebezpiecznie do przełyku a może i wyżej.
Sam nie wiedział kiedy zlane w jeden ślad świetlny
otaczające ich światła gwiazd ustąpiły miejsca zwykłemu krajobrazowi.
„Czyżby to był świat, w którym dotychczas żył” –
pomyślał Sinoe.
Pomimo znacznej utraty prędkości nadal wszystko
zmieniało się – widok następował zaraz po widoku. Wszystko zmieniało się, jak w
kalejdoskopie, albo jakby poruszał się niesamowitym galopem – konno.
Nagle, a na pewno całkowicie dla niziołka
niespodziewanie, nie wiadomo kiedy i czemu, wszystko się zatrzymało.
– I…? – zapytał się niepewnie Sinoe Krzepkiego
Starca nie bardzo wiedząc, co ma
nastąpić dalej.
– Spójrz! – wskazał palcem przed siebie starzec.
Podążając wzrokiem we wskazanym kierunku zobaczył hen
daleko od siebie kilka rozmazanych plam, w których nic początkowo nie był w
stanie rozpoznać. Dopiero, gdy się zbliżyli wystarczająco blisko, rozpoznał w
nich postaci.
Sinoe przeszył dreszcz. Dreszcz podniecenia, że może
to są…
– Za daleko, starcze, nie wiem kto to może być –
skłamał Sinoe.
– Chcesz wiedzieć kim są te postaci?
– Tak! – prędko odpowiedział niziołek swojemu
kompanowi. Jakby bał się tego, że nagle się obudzi i okaże się, że to był tylko
sen. Tylko sen. – Chodźmy prędko. – dyszał z niecierpliwością mesjasz.
– Ściśnij mi dłoń. – nakazał starzec.
Starzec wolną rękę wyciągnął przed siebie. Wpatrzył
się mocno w cel ich wędrówki, a potem gwałtownie wykonał ruch przypominający
gniecenie zużytego pergaminu.
Nie zdążył tego gestu zakończyć, gdy nie wiadomo jak,
przenieśli się w pobliże tych osób.
I stało się coś, czego się w ogóle nie spodziewał.
Stała się rzecz, której tak mocno pragnął, dla której był oddać swoje życie,
wtedy przy ognisku, gdy odnalazł jej zakrwawione ciało. Tuż przed nimi stała Athene, żywa Athene, która
trzymała za rączkę ich kilkuletnią córeczkę. Obydwie patrzyły się w dal i
machały w stronę oddalającej się postaci.
– To Athene! Słyszysz starcze, to Athene! A obok? Czy
to , nie aby… – nie dokończył zdania. Bał się to powiedzieć na głos. Bał się,
że za chwilę ten piękny sen przeminie, jak ulotna chwila, jak szczęście,
którego zaznał tak krótko w swoim życiu.
Piękny sen.
– Tak Sinoe, to jest twoja córka. Tak, to jest twoja
żona Athene. A tam w oddali to ty. A one, jak co dzień ciebie żegnają.
– Czy one nas widzą?
– Nie Sinoe, nie widzą nas.
– Czy to więc jest sen? A może zaczarowałeś mnie?
– Nie! My jesteśmy w równoległym świecie. W tym
świecie istnieje alternatywna historia twojego życia. Nasz wszechświat, to
wszystko, co nas otacza, przez co tak podążaliśmy, rozchodzi się, jak stare
drzewo, na wiele odnóg, wiele gałęzi. Te gałęzie współistnieją w równoległych
światach. A w jednym z nich jesteśmy my. A takich miejsc w tym wszechświecie
jest nieskończenie wiele.
– Czy one więc żyją?
– W tym świecie, jak widzisz tak.
– Czy ja kiedykolwiek, je zobaczę jeszcze, starcze?
– Wszystko zależy od ciebie. Cała odpowiedzialność
spoczywa na twoich barkach. To jakiego dziś dokonasz wyboru będzie miało
niebagatelne znaczenie dla innych światów i dla ich życia, możliwości dalszego
życia w tych innych równoległych światach. Dla tego świata, niestety, już jest
za późno…
Starzec nie dokończył zdania.
Sielanka jaka miała miejsce jeszcze przed chwilą
zamieniła się w coś potwornego. Nagle słońce znikło. Świat całkowicie pokryły
czarne punkty. Punkty, które dzieliły cały otaczający ich krajobraz na coraz to
mniejsze cząstki. Gdy to się dopełniło wszystko wokół zaczęło wirować, jakby
zerwał się nagle niespodziewany wiatr. Ziemia, zaczęła gwałtownie pękać, na
coraz to mniejsze kawałki. Wszystko wokół przypominało zaschnięte jezioro na
pustyni, po gwałtownej ulewie, które raptownie wyparowało. A te małe cząstki zaczęły
dzielić się na jeszcze mniejsze jednostki.
Już, przerażony, nie widział Athene i dzieciątka, one
również zamieniły się w wirujące punkty. Jakaś dziwna siła ciągle, ten
nieszczęsny świat dzieliła i dzieliła i tak bez końca. Nie było już wokół nic,
tylko jakby jakaś trąba powietrzna, która to wszystko co zostało z tego świata,
pojedyncze elementarne cząstki, wprawiała w nieprawdopodobnie szybki, wirowy
ruch. Gdy już wszystko najwyraźniej zostało rozbite na części pierwsze, które
kręciły się z niesamowitą siłą oraz prędkością wokół niewidzialnej osi, stała
się rzecz niebywała – cała ta rotacja zatrzymała się na chwilę i …
– Starcze, proszę, ratuj je… Zrobię wszystko co
zechcesz, tylko ratuj…
– Chciałbym, ale im już nic nie jest w stanie pomóc,
Sinoe. Ale pamiętaj, co tobie wcześniej powiedziałem, że to jest tylko jeden z
nieskończenie wielu otaczających nas w równoległych wymiarach światów. A w tych
światach też toczy się twoje życie według alternatywnej historii. I tamte
światy, jeśli zgodzisz się na wypełnienie proroctwa, wypełnienie swojej misji
wobec wszystkich tych światów, jeszcze zdołasz uratować. Tak, mesjaszu możesz,
jeśli będziesz chciał!
– Ja, a cóż ja mogę? Ja chciałem tylko spokojnie żyć.
Mieć żonę i dziecko. A teraz co, znów patrzę na ich śmierć. Ja? Czym wszelkich
bogów obraziłem, pytam się czym, że tak okrutnie zostałem pokarany? – załkał
niziołek.
Wszystkie wirujące wokół osi punkty na chwilkę
zatrzymały się z tego morderczego tańca. Tańca unicestwiana jednego z wielu
równoległych światów, by po krótkiej chwili zapaść się do wielkości melona.
– Czy widzisz teraz, co zostanie z naszego świata, gdy
mnie nie posłuchasz i nie wykonasz proroctwa?
– A cóż miałbym uczynić?
– Przekonać mściciela, by pokonał zło. Tylko tyle, a
zarazem tak wiele. Od tego zależy przyszłość naszego świata, ale nie tylko,
niestety, ale i naszego wszechświata.
– Nic starcze z tego nie rozumiem.
–Widzisz niziołku, nasz wszechświat, czyli zbiorowisko
wielu światów równoległych, o których ci wspomniałem, ma swoje odpowiedniki w
postaci ciemnej materii. Wszystko, co zostało stworzone przez Przeznaczenie, ma
swój odpowiednik, po tamtej ciemnej stronie. Jest więc wszechświat nasz –
którym rządzą zasady dobra, ale ten nasz wszechświat ma również swój
równoważnik we wszechświecie ciemności, gdzie rządzi wszechobecne zło. Bo
widzisz, by był balans musi być pomiędzy tymi dwiema formami równowaga. Gdy ta
równowaga zostaje znacznie zachwiana, na którąś ze stron, wtedy następuje
śmierć wszechświata i jednego i drugiego. Te dwie materie z początku zlewają
się, by po jakimś czasie rozpaść się do form takich, jakie widziałeś przed
chwilą, a potem, by zapaść się do rozmiarów arbuza. A w tym czasie działają
siły tak ogromne, że cała ta masa i skupiona materia z tych dwóch wszechświatów
eksploduje. W wyniku wielkiego wybuchu, przemieszane cząstki z których powstały
wszechświaty, a musisz wiedzieć, że oba wszechświaty są zbudowane z takich
samych cząstek elementarnych, chaotycznie rozchodzą się w pustkę. I po wielu
tysiącleciach z tych elementarnych przemieszanych cząstek powstają, rodzą się
nowe światy i te dobre i te złe. Ale wiedz, że czarna materia, czyli zło, jest
zachłanne, ciągle jej mało. A tymi dwoma wszechświatami kierują dwaj bogowie.
Jednym z nich jest Bóg zła, ma wiele imion, jak wiele jest światów. On żywi się
strachem i nieszczęściem zniewolonych istot. Dzięki temu rośnie w siłę. I chcąc
być najpotężniejszym z nich, prowadzony zazdrością, zawiścią, doprowadza w
efekcie do tego, iż stan balansu jest zbyt mocno zachwiany. Tak jak to ma
miejsce teraz. Właśnie teraz, mój drogi, jeśli nic nie uczynimy, równowaga
zostanie tak wielce zachwiana, że grozi nam unicestwienie. A ty właśnie jesteś
jednym z tych wybrańców, który może uratować nasz wszechświat. Jeśli nic nie
uczynisz, to zapewne nie ujrzysz już Athene i swojej córeczki. Zrozumiałeś więc
jakie to ważne byś jeszcze żył?
– Tak.
– Czy zrobisz więc wszystko, byśmy pokonali zło?
– Tak!
– Chodźmy więc czeka nas wiele pracy!
***
– Sinoe! Sinoe! – szarpał za ramię niziołka Darkar. –
Obudź się to ja Darkar. Przybyłem ciebie uwolnić.
Sinoe otworzył z wielkim wysiłkiem powieki.
Nad nim ktoś się pochylał. Ktoś kogo znał.
Wiedział o tym, po prostu czuł to. Ale nie miał w tej
chwili sił, by zastanawiać się nad tym, któż to może być.
Był tak zmęczony. Teraz przechodził fazę widziadeł
sennych. Majaki, których doświadczał,
przypomniały mu o tym, w jakim celu właściwie tutaj przybył i jaki miał cel, by
na te bagna przybyć.
Przypomniały mu o Athene.
Znów zapragnął być tak blisko niej oraz ich
nienarodzonego dziecka.
Wtem uprzytomnił sobie, że ta nieznajoma postać, która
coś do niego krzyczała, a początkowo postrzegał ją jakby zza gęstej mgły –
widział tylko zarys samej postaci, że to jest przecież Darkar. To on się nad
nim pochyla. Przybył tutaj na te przeklęte bagna za nim, by go ratować z tej
potwornej opresji. Proroctwo jednak się spełnia. A miał już takie wątpliwości.
– Darkar? – niepewnie zapytał się mesjasz.
– Tak, to ja przyjacielu. Wreszcie ciebie dobudziłem.
Czy dasz radę wstać? Wyglądasz na bardzo chorego… – zatroskał się wojownik.
– Nie wiem. Jestem tak słaby. Ale co się stało z
wampirami oraz Maktarem i tym nieznajomym z rasy ludzi?
– Wampiry są zajęte walką, a ja zakradłem się tutaj,
by odnaleźć ciebie i uwolnić. Jak widzisz chyba mi się udało.
– Ale walką z kim? Czy to nie jest mój następny sen na
jawie?
– Nie Sinoe, to jestem ja: Darkar. Trochę się
pozmieniało, ale to długa historia. I myślę, że ci ją opowiem, ale dopiero, jak
stąd bezpiecznie odejdziemy. Mamy nowych towarzyszy.
– Ah, rozumiem. Jakbyś mógł pomóc mi wstać.
Darkar nie namyślając się długo delikatnie wspomógł
niziołka.
– Wiesz, czekałem na ciebie! Trwało to tak niezmiernie
długo, ale wreszcie przyszedłeś. A już myślałem, że mnie zostawisz na pastwę
losu a moja misja spali na panewce. Lecz moje modlitwy zostały wysłuchane i oto
jesteś. Podaj mi swoją dłoń, jakbyś mógł. Mam tak niewiele sił, ale na skok stąd,
byśmy mogli z tego miejsca zbiec, powinno ich jeszcze starczyć.
– Nie rozumiem, Sinoe.
– Pamiętasz, jak spotkaliśmy się na wyspie? Wtedy
wspominałem tobie, że czekałem na ciebie i po to, by się z tobą spotkać celowo
dałem się pojmać bandzie Garetha.
– Tak coś wspominałeś na ten temat. Faktycznie
pamiętam. Ale to nie czas na dłuższą o tym rozmowę. Zaraz mogą tutaj przybyć
wampiry. Mamy Sinoe mało czasu!
– Ah, no tak. Ja, zresztą, jak zawsze muszę trochę
sobie jeszcze pogadać. Ale spokojnie mój przyjacielu, wierz mi, że zdążymy
uciec. Nie bój się tylko chwyć mnie
mocno za dłoń – zachęcał Sinoe Darkara – i pamiętaj nie puszczaj. Pamiętaj,
powtarzam jeszcze raz, nie puszczaj choćby nie wiem co. I zanim mnie złapiesz,
proszę, zamknij oczy, bo to, co ciebie za chwilę spotka może być dla ciebie
przerażające.
Darkar zrobił z wahaniem to, o co poprosił go
towarzysz. Ale zastanawiał się, czy to, co teraz robił nie jest zwykłą stratą
czasu, która może go kosztować życie. Zastanawiał się, czy nie są to jakieś majaczenia
chorej istoty. Lecz zdecydowana
odpowiedź na wątpliwości wojownika przyszła szybciej niż mógł się tego
spodziewać zbrojny. Zdążył tylko chwycić dłoń niziołka. W tym samym momencie
jakaś brutalna siła go porwała i poczuł, że stracił grunt pod nogami. Jako, że
spełnił do końca życzenie Sinoe, również zamknął swoje oczy.
Postanowił, że jak to wszystko się skończy i stanie
twardo swoimi nogami na ziemi, zapyta
niziołka o to, co się teraz właściwie zdarzyło.
„ To chyba
prawda z tym proroctwem” – to była ostatnia myśl, którą zapamiętał.
Niebo nad nimi było bezchmurne. Wokół szumiały trawy
poruszane miarowym i jednostajnym powiewem letniego zefirka. Byli na pięknie
ukwieconej łące z niezliczoną paletą bajecznych barw wśród morza soczyście
zielonych traw. W oddali szumiał delikatnie strumień. Lubili tutaj przebywać
każdą wolną chwilą, by móc odpocząć od tygodniowego znoju.
Oboje dzisiaj
mieli wolny dzień od pracy. Postanowili więc, że spędzą z sobą cały dzień w tym
przecudnym miejscu. Chcieli się wreszcie sobą nacieszyć. Odpocząć przed
następnym tygodniem harówki u Pana McGrawaya.
Nie mieli lekkiego życia. Oboje pochodzili bowiem z,
pogardzanej przez inne rasy, nacji niziołków. Jedyna praca, na jaką mogli w tej
sytuacji liczyć to była jedynie ciężka robota na roli lub w gospodarstwie,
ewentualnie w przypadku ich kobiet najniższy personel wśród służby: posługaczka lub sprzątaczka .
Z racji swojego urodzenia i przynależności do rasy
niziołków często byli narażeni na kąśliwe a zarazem wielokrotnie obelżywe
opinie na swój temat ze strony lepiej sytuowanych nacji, które były w pełni
wolnymi obywatelami. Po wielokroć zdarzały się pobicia lub wręcz zabójstwa
niziołków dla czystej rozrywki. Oficjalnie władze państwowe zwalczały z całą
surowością te przypadki. Zwłaszcza dla niziołków, na nieszczęście, w zasadzie
nie wykrywano sprawców tych czynów.
Jednak teraz, w tym letnim słońcu, czuli się
wspaniale. Nie musieli myśleć o swoim położeniu w tym królestwie oraz
problemach dnia codziennego. W tym baśniowym miejscu nic poza nimi i ich nie
narodzonym dzieciątkiem nie liczyło się.
– Athene, przecież wiesz. Ja nie tylko jestem z tobą
szczęśliwy i ciebie kocham, ale wręcz ubóstwiam, uwielbiam, ja… Nie mogę bez
ciebie żyć! Jak mi ktoś ciebie odbierze odejdę od zmysłów, umrę!
Athene uśmiechnęła się promiennie do Sinoe. Uwielbiał,
gdy była tak szczęśliwa. Wtedy jej uroda emanowała nie tylko z jej fizyczności
i ciała, ale z jej wnętrza, krystalicznie czystej i dobrej duszy. Szlachetność
jaśniała z jej całego ja. Kiedyś, gdy ją poznał, to wspaniałe jej wewnętrzne
ciepło najbardziej go ujęło za serce. Tylko dzięki niej mógł znieść swój,
praktycznie niewolniczy, los.
– Sinoe, ale ja przecież nie zamierzam ciebie
zostawiać samego, a tym bardziej na dłużej … Moje kochanie, jak mogłeś tak
pomyśleć?
– Ja… Nie ja… – nie mógł jej tego powiedzieć. Przecież
to nie może być prawdą.
– Co się stało moje miłości?
– Ja… Athene, ja nie mogę bez ciebie żyć! Rozumiesz
to!?
– Tak, ale chcesz mi coś powiedzieć? – upewniała się
żona niziołka.
– Ja… Nie wiem, myślę, że to nie ma znaczenia, ale…
– Co ciebie gnębi? – zaniepokoiła się stanem męża
Athene nie na żarty.
– Boję się. Bardzo boję się, że ciebie stracę. Mam złe
przeczucia. – spojrzał na ukochaną. Na jego pucułowatych policzkach spłynęły
łzy, które w tym słońcu błyszczały, jak oszlifowane diamenty.
– Ale czemu?
– Miałem sen! Co ja mówię, mam ostatnio tak sny
straszne, tak … – Sinoe nie mógł znaleźć odpowiednich słów – Tak, o bogowie, w
nich nie ma nas Athene! – wykrzyczał to jednym tchem.
– A gdzie ja jestem?
– Athene umierasz na moich oczach, umiera wraz z tobą
nasze dzieciątko! Athene wraz z tobą nasz świat, mój świat! – niziołek się
rozpłakał. Szlochał wtulony w piersi swojej Athene.
Nagle, ni z tego ni z owego olbrzymie chmury zakryły
słońce. Wokół zrobiło się pochmurno i ciemno.
Spadły pierwsze krople deszczu.
– Sinoe, ja ciebie nie opuszczę, jakaś mara na ciebie
się uwzięła. Ot co! Chodźmy w las, bo cali przemokniemy!
– Dobrze kochanie – uspokoił się na chwilę Sinoe.
***
– Sinoe ! Obudź się! – krzyknęła do swojego męża
Athene . – Sinoe!
Niziołek zaczął powoli otwierać swoje oczy. Rozglądał
się błędnym wzrokiem wokół siebie. Nie wiedział, gdzie jest, co się z nim
dzieje. Nie poznał nawet swojej ukochanej żony, która nad nim się pochylała.
– Sinoe, to ja twoja Athene. Proszę spójrz się na
mnie! Proszę kochanie. – delikatnie dotknęła jego twarzy. Głaskała go od
jakiegoś czasu po czole, po policzkach.
– Athene, to ty?
– Tak, ja we własnej osobie, a któż inny to mógłby
być?
– Ale ciebie nie ma! Ty przecież umarłaś i umarło moje
dzieciątko w tobie. To nie możesz być ty! Widziałem to!
– Ależ kochanie, skąd ty to wiesz? Czemu wygadujesz
takie straszne rzeczy? Czemu? Proszę nie rób tego! Przerażasz mnie! –
rozpłakała się Athene. Miała już dość któreś z rzędu nocy, kiedy jej ukochanemu
znów śnił się ten sam, straszny sen.
Wtedy, kiedy kilka dni temu na łące Sinoe powiedział
pierwszy raz o tym widziadle, marze nocnej nie mogła uwierzyć, że go aż takie
straszne iluzje męczą. Miała nadzieję, że to była tylko taka przypadkowa
sprawa. Takie chwilowe osłabienie jego organizmu i psychiki. Niestety z tego,
co ostatnio widzi, co się dzieje z jej mężem, zaczyna się niepokoić, że jest to
jednak poważniejszy stan z jego osobowością.
– Sinoe, dobrze się czujesz? Już lepiej?
– Tak kochanie. Lepiej…
– Co ci się właściwie śni? Nigdy mi nie chcesz tego
mrocznego snu opowiedzieć? Czemu?– Athene z troską zapytała się swojego
ukochanego.
– Coś strasznego, nie chcę byś znała te wszystkie
szczegóły. Przecież to nie może być nasza przyszłość, o nie! Ja w to po prostu nie
wierzę. Nie chcę w to wierzyć. Proszę nie zostawiaj mnie samego na tym świecie!
– Ale ja ciebie nie mam zamiaru zostawić. Czemu tak
myślisz?
– Bo odejdziesz daleko ode mnie, ale ja ciebie odnajdę
nawet na krańcu świata, nawet na tym innym świecie! Nie wiem, jak długo to
będzie trwało, ale będziemy razem aż po kres wszystkiego. Gdzieś, zapewne tam
daleko.
***
– Stójcie! – krzyknął Maktar. – Stójcie! Słyszycie!?
Wędrowali przez niedostępne ostępy bagien. Musieli się
z wysiłkiem przedzierać przez bagienną roślinność, pokonywać płycizny bagien i
uważać na zdradliwe kępy wyrastającej z moczar trawy. Nadepnięcie na nią mogło
skończyć się tragicznie w skutkach, szybkim wciągnięciem w głęboką toń.
Byli podrapani i on, i Rodgar de Zuuw. Świeża
krew wyciekająca z zadrapań potęgował w
murgrze jakże niemiłe przeświadczenie, że oni przecież są tylko pożywieniem dla
towarzyszących im wampirów.
Wreszcie oddział stanął w sprzyjającym miejscu, które
było dość sporym kawałkiem stałej, twardej gleby wśród morza otaczających ich
mokradeł. Od szpicy ruszył ku Maktarowi jego pan Rodgar, niezdarnie
przedzierając się przez krzaki kolczastych jeżyn.
– Co tam znowu Maktar? – zasyczał wręcz Rodgar de Zuuw. – Znów musimy stawać!? Przecież dopiero co
robiliśmy odpoczynek z twojego powodu!
– Panie mesjasz
czuje się chyba coraz gorzej. Ma drgawki i gorączkuje. Obawiam się, że może nie
dotrzeć do granicy.
– Co ty znów
bredzisz!? – wściekł się na swojego
zausznika Rodgar. To była następna sytuacja, która niezbicie dowodziła, w mniemaniu
de Zuuw, że murgr ma jakieś konszachty z
tym przeklętym niziołkiem. A może, przeleciało mu przez myśl, kombinuje, by
uwolnić tego małego cwaniaczka? – Nie, drogi Makarze, nie będzie żadnych przerw
w naszym marszu do granicy państwa. Będziemy dalej wędrować zgodnie z naszym
planem. Musimy dotrzeć, jak najszybciej do celu naszej podróży. Bo tylko tam
będziemy mieli pewność, że nic nam nie stanie na przeszkodzie z dostarczeniem
tego kurdupla – w tym miejscu de Zuuw wydął złośliwie swoje wiecznie wilgotne i
zawzięte usta. Grymas na jego twarzy był ohydny. – do Cytadeli! Czy wreszcie to
pojąłeś żałosny murgrze?
– Ależ Panie, co z nim będzie jak nam po drodze
wyzionie ducha? – spojrzał wymownie na więźnia Maktar.
– Nie obawiaj się. Nic mu nie będzie. Wytrzyma jeszcze
te kilka dni drogi przez bagna Palonii. Ale jeśli ciebie to uspokoi to daj mu
odrobinę wody. Masz na to pięć minut. – powiedziawszy to Rodgar ruszył w
kierunku czoła kolumny.
Maktar spojrzał na Sinoe, który całą właściwie drogę
od momentu opuszczenia siedziby wampirów gorączkował i miał niezwykle silne
drgawki. Martwiła go niezmiernie cała ta sytuacja. Nie mógł uwierzyć, że jego
przewidujący pan, nie robił w jego mniemaniu nic, by ich ważny więzień dla
Marchii, co tam dla Marchii, dla nich samych, w dobrym stanie zdrowia a już na
pewno żywy, dotarł przed oblicze majestatu Imperatora. Przecież tylko
dostarczenie tego niziołka do Cytadeli gwarantowało im ocalenie głów. Nie
chciał myśleć o tym, co ich czeka, gdyby przybyli do stolicy bez tego mesjasza.
Dlatego wychodził z założenia, że dla swojego dobra i dobra de Zuuw musi się
nim opiekować.
Sinoe zajęczał.
Maktar pośpiesznie zbliżył się do nieprzytomnego. Całą
tą przeklętą drogę próbował nasłuchiwać, co mesjasz może mówić. Może z tych
zrozumiałych dla niego strzępów, z majaczeń gorączkowych niziołka uzyska jakieś
istotne dla nich i Imperatora informacje.
Nachylił się nad nim i krótką chwilę nasłuchiwał.
Wydawało mu się, że Sinoe znów coś mówi albo mamrocze, ale póki co, to były
jakieś niezrozumiałe słowa.
Początkowo nie mógł ich pojąć. Lecz za którymś razem z
rzędu zaczął wychwytywać sens tego, co mówi nieprzytomny.
Wreszcie wszystko stało się dla niego jasne.
– Athene… ja… idę wreszcie do ciebie. A…– więzień
zacharczał gwałtownie aż murgr przerażony odskoczył od noszy chorego.
Gdy się ponownie zbliżył, zapytał się.
– Mesjaszu, kim jest Athene?
Nagle nieprzytomny mesjasz otworzył gwałtownie swoje
oczy. Rozejrzał się wokół rozpalonym a zarazem oszołomionym wzrokiem.
– Athene, czemu mnie zostawiasz? Czemu odeszłaś tak
daleko? Czy było nam tak źle?
Po pucułowatej i zmęczonej twarzy Sinoe potoczyły się
łzy. Maktar był coraz bardziej zdezorientowany tym, co się dzieje z jego
podopiecznym. Nie rozumiał kompletnie nic z tej sceny, która w tej chwili
rozgrywała się na jego oczach.
– Mesjaszu! – potrząsnął gwałtownie Sinoe murgr.
Niziołek na chwilę odzyskał przytomność.
– Kim jesteś? Coś za jeden?
– Maktar. Nie pamiętasz mnie? Opiekuję się tobą.
– Maktar? Nie znam ciebie!
– Mówiłeś o Athene, kim ona jest? Czemu mówiąc o niej
płaczesz?
– Athene? Athene odeszła dawno temu, szukam jej i ją
odnajdę, jak to jej obiecałem i mojemu nienarodzonemu dziecku. Bo ona przecież
jest w innym równoległym świecie, bo ona przecież tam żyje z moim dzieckiem. To
będzie nagroda na końcu mojej ścieżki, bo przecież ten nasz świat przetrwa i
ten jej świat też…
Sinoe znów stracił przytomność.
***
Słońce powoli chyliło się ku widnokręgowi. Na niebie
pojawiła się bladoróżowa poświata. Piękny, najdłuższy dzień w roku powoli się
kończył. Zwykle o tej porze życie w ich wiosce zanikało. Każdy wracał z roboty,
miał ochotę tylko najeść się do syta i wypocząć przed następnym dniem oraz
czekającym go znojem.
Ale nie tym razem. Dla
niziołków nadchodziła wraz z zachodem słońca wielka chwila. Była to
jedyna noc w roku, zwana Chag’Tkuma Esz. Najważniejsze święto w ich kalendarzu.
Święto ognia i wody. Jedyna noc, gdy następowało połączenie tych dwóch żywiołów
w jedność. Święto, kiedy świat duchów, przenikał się z tym doczesnym światem istot
żywych. Święto, gdy tak odmienny pierwiastek, który symbolizowała woda –
kobieta, łączyła się z pierwiastkiem, którego symbolem był ogień – mężczyzną.
Właśnie, podczas takiej świętej nocy, rok temu
spotkali się Sinoe Mnemeth i Athene Narmerth.
Athene, będąc wtedy jeszcze panienką zgodnie z panującym w ich plemieniu
zwyczajem a także zgodnie z wierzeniami, wraz z innymi pannami na wydaniu
skrzesała rytualnie ogień z drewna jesionu i brzozy, po uprzednim wygaszeniu
wszelkich palenisk w całej ich wsi. Działo się tak zawsze na rozpoczęcie
święta. Podczas rozniecania świętego płomienia intonowała pieśń ku swoim bogom,
by bogowie dali jej na męża tego, którego już pokochała. Tak rozpalony ogień
kawalerowie roznosili do przygotowanych nieopodal stosów, by je podpalić
szczapami pobranymi ze świętego płomienia. W tym czasie wszyscy mieszkańcy
wioski stali wokół płonącej watry i śpiewali pieśni do swych bogów,
przebaczalne do duchów a także wszelkiego innego świata.
Później, gdy już noc zakryła ciemnością wszystko
wokół, a ogień z rozpalonych palenisk ciepłem i światłem rozświetlał okolicę, i
odbijał się kolorowymi jęzorami od tafli pobliskiej rzeki, panny rozradowane
oraz niesione pieśnią miłosną intonowaną przez kapłana ceremonii a wyśpiewywaną
przez zamężne kobiety, puszczały wianki z umieszczonymi świecami wewnątrz na
rwącą w rzece wodę. Wianki panny plotły z kwiatów i aromatycznych ziół. Miało im to zapewnić powodzenie wśród
chłopców.
Trochę poniżej czekali młodzi kawalerowie i wyłapywali
je. Szczęściarz z wyłapanym wiankiem szedł do świętującej gromady, by poznać
swoją oblubienicę. Każdy bowiem wianek był rozpoznawalny, sekretnym szczegółem,
dla każdej z panien.
W taki właśnie sposób podczas święta los wybrał dla
Athene Sinoe. Jednak w to całe szczęście jakie ich spotkało, że tych dwoje
młodych niziołków zakochanych w sobie po uszy mogło być z sobą, wkradł się zły
omen. Zanim Sinoe wyłapał upragniony wianek, ten niefortunnie poszedł na dno
tuż przed samym młodzieńcem.
Była to bardzo zła wróżba. Znaczyła, że panna, która
go wypuściła na wodę, będzie żoną, lecz niezwykle krótko, gdyż szybko rozstanie
się z życiem a kawaler rychło będzie wdowcem. Lecz wiedźma z ich wioski dała im
iskierkę nadziei. Powiedziała, że mogą spróbować przebłagać niepomyślnie
nastawione do niej bóstwa w następną, nadchodzącą noc Chag’Tkuma Esz – w
najbliższym roku. Lecz jest warunek, by Athene, już przecież kobieta zamężna,
była w stanie błogosławionym. Kiedy podczas świątecznej uroczystości panienki
będą rzucać wianki na rwącą w rzece wodę ona zapali w świętym ogniu słomianą
kukłę i wrzuci tak ją płonącą do strumienia. A potem tuż przed samymi wróżbami
a także gusłami, na znak dany przez mistrza ceremonii, mąż z figurką,
symbolizującą jego połowicę, przeskoczy przez święty ogień. Jeśli utrzyma
figurkę w dłoniach to będzie znaczyć, że bóstwa zostały przebłagane, ale gdyby,
nie daj boże, zgubił figurkę w świętym płomieniu, znaczyć to będzie, że bogowie
się odwrócili od nich, a oni nie dostąpili z ich strony łaski.
Dlatego ta noc była tak dla nich ważna. Ale te sny
niepokoiły Sinoe. Czy skończy się to, co rozpoczęło się rok wcześniej. Czy
skończą się te sny?
– Sinoe, czy przygotowałeś tę kukłę do spalenia?
– Tak Athene, ale czy to zadziała?
– Kochanie czemu ma nie zadziałać?
– Nie wiem. Przerażają mnie te sny o tym jak
umieracie, ty i nasze maleństwo. Ale nigdy nie wiem, kiedy i jak to nastąpi.
– Może w ogóle,
po dzisiejszej nocy, mój głupolku. –
powiedziało ciepło Athene. –
Zobaczysz wszystko się ułoży. Będzie dobrze. Mara minie a my będziemy
żyli długo i szczęśliwie. A za jakiś czas będziemy intonować pieśń podczas
Chag’Tkuma Esz a nasze nienarodzone jeszcze dziecię będzie wybierać z
rządzeniem losu swego męża lub żonę.
Sinoe chciał wierzyć w ten optymizm swojej ukochanej
żony. Ale nie wiedzieć czemu nie podzielał go. Martwił się nadal.
I to bardzo.
„Warto jednak spróbować.” – pomyślał na koniec.
– Chodźmy kochanie. – rzucił od niechcenia do swej
połowicy. – Już czas. Czas to fatum zmienić na lepszy dla nas los.
***
Podróż przez bagna Palonii śladem porwanego niziołka
trwała już niezmiernie długo. Dla bezpieczeństwa Sinoe i dla przyszłego powodzenia misji odbicia przez
komando więźnia, by nie zostać przedwcześnie wykrytymi przez ściganych lub ich
estrie, drużyna Darkara pozostawała ze śledzonymi w kontakcie, ale dzień drogi
za nimi. Dzięki paranormalnym umiejętnościom dhampirów a także Kelorna, bez
zbytnich problemów, utrzymywali ten dystans. Równie istotne dla powodzenia
całej akcji, było to, że wampiry towarzyszące zausznikom Imperatora nie były w
stanie wyczuć ciepłokrwistości oddziału ratunkowego, a było to ważne ze względu
na możliwość wyrwania więźnia z matni w odpowiednim dla komanda momencie. A to
powinno dać im element zaskoczenia, który mógł być tak ważny dla powodzenia
całej akcji.
Jednak mijał już szósty dzień z rzędu od momentu
wyjścia z Opuszczonego Miasta a nic nie wskazywało na to, by ten odpowiedni
moment mógł nadejść, kiedy mogliby wyrwać z łap powierników Czarnego Pana niziołka.
Co gorsza, na podstawie obranej marszruty Darkar domyślał się, gdzie mogą
podążać. Wszystko wskazywało, że celem ich wędrówki jest granica Marchii i
bagien Palonii. A to mogło znaczyć, że na granicy może na tropionych czekać
oddział eskortujący a zadanie uwolnienia Sinoe może się w nowej sytuacji mocno
skomplikować. Należało więc podjąć jakieś decyzje. Znaleźć najlepsze
rozwiązanie dla ich misji.
Wreszcie Darkar zaprosił Silvie i Kelorna na omówienie
dalszej, możliwej strategii działania. Musieli podjąć jakieś kroki zaradcze.
– Proszę siadajcie moi drodzy. – zwrócił się do
wojowniczki i hybrydy przyjaciel Sinoe. – Chciałbym, jak pozwolicie, z wami
przedyskutować naszą sytuację i możliwości jakimi dysponujemy, by być w stanie
odbić Sinoe. Ja muszę się wam przyznać do jednej rzeczy, że ta nasza bezradność
jest dla mnie coraz bardziej męcząca. Z jednej strony chciałbym mieć to za
sobą, z drugiej mam świadomość, że naszym ograniczeniem jest schorowany Sinoe.
Tak naprawdę nawet nie wiemy w jakim on jest stanie zdrowia. Mimo tego wiem, że
musimy coś szybko postanowić, bo do granicy już jest bardzo blisko.
– Faktycznie, jest nieciekawie. – dodała Silvie. – Jak
tak dalej pójdzie to już niedługo przekroczymy rzekę i dostaniemy się na
terytorium Marchii. A tam pewnikiem już czekają zbrojni na naszego niziołka.
– Jedyna nasza szansa, przynajmniej tak mi się wydaje,
to wykorzystać moment kiedy będzie zamieszanie w trakcie przejmowania więźnia
przez zbrojnych od wampirów. Wampirów już nie będzie, a orki… No cóż, nie
powinny nam sprawić zbyt dużych problemów – uśmiechnął się lekceważąco Kelorn
na myśl o tej walce.
– Wszystko moi drodzy się zgadza, tylko ja obawiam się
jednego, by w trakcie naszego uderzenia nie ucierpiał nam zbytnio Sinoe. I
tutaj jest pies pogrzebany. Ja myślę, że nawet teraz moglibyśmy pokusić się o
ten atak, ale boję się o niego. Po prostu nie damy rady go uwolnić
niepostrzeżenie. Uważam, przynajmniej na razie, że ryzyko jest mimo wszystko
zbyt duże.
Wszyscy, jak jeden mąż wpatrzyli się, jakby się zmówili,
w bagienną, wilgotną do granic możliwości glebę, która była porośniętą, jedyną
w swoim rodzaju, nigdzie indziej nie spotykaną roślinnością wodolubną. Wokół
miejsca ich odpoczynku rozlewało się morze niebezpiecznych i zdradliwych
moczar. Nawet dla nich.
– Słuchajcie – po chwili namysłu odezwał się Darkar do
współtowarzyszy – może jednak mam jakiś pomysł, ale w jego realizacji
potrzebuję waszej pomocy, ale nie takiej zwykłej… No wiecie – zawahał się na
chwilę –
Waszych, tych innych, zdolności. A do tej pory ich nie poznałem!
– To znaczy? –
zapytał się Kelorn.
Sylvie na tę głośno wypowiedzianą zuchwałą myśl, wręcz
natychmiast zaczęła tymi swoimi niesamowicie zielonymi oczami niepokojąco
świdrować przyjaciela Sinoe prawie na wylot, prawie do najskrytszych zakamarków
jego osobowości i umysłu. Wydało mu się, że chciała zajrzeć tam, jak
najbrutalniej, odgadnąć niezwłocznie, jaki może być jego plan. Tak przynajmniej
mu się wydawało. Zwłaszcza, że w temacie tej części swojego dziedzictwa, jak
dotąd zauważył, była mocno drażliwa.
– Wasze zdolności związane z waszym pochodzeniem. W
końcu, jak wszędzie piszą i mówią, musicie jakieś mieć. Więc może zacznijmy od
tego, co potraficie oprócz tego o czym już wiem? – zapytał się przyjaciel
Sinoe.
– Wybacz, ale ja przyrzekłam sobie, – tak, jak
spodziewał się Darkar, Silvie już rozdrażniona samym pytaniem i tym, że znów
jej przypomniano o pochodzeniu, momentalnie wybuchła – że nigdy nie użyję w
swoim życiu tej swojej części osobowości, której nienawidzę i nie znoszę w
sobie, kiedykolwiek. Wybacz Darkarze, ale nie wchodzi to absolutnie w rachubę.
Nie jesteś mnie w stanie do tego przekonać, a nawet zmusić!
– Czemu? Silvie, proszę, przynajmniej oświeć nas, co
potrafisz. To do niczego ciebie nie zobowiązuje. Dopiero potem, na spokojnie,
wspólnie zastanowimy się czy będą nam te twoje zdolności paranormalne potrzebne
do czegoś czy nie. Nie unoś się tak od razu. Jeszcze raz powtarzam, jak
stwierdzę, że potrzebuję twojej pomocy, dam ci czas na zastanowienie się czy
jesteś w stanie dla dobra sprawy jednak wykorzystać te znienawidzone, swoje
umiejętności. Dobrze?
– No dobrze, na to mogę się zgodzić – niechętnie
potwierdziła to zielonooka wojowniczka. – Więc słuchajcie: mogę lewitować,
latać w postaci nietoperza, mogę być niewidzialna, mogę się teleportować,
hipnotyzować dzikie zwierzęta, czytam w myślach, ale nie każdego. – ściszyła
głos, spojrzała, jakby przelotnie na Darkara i momentalnie zaczerwieniła się. –
No wiecie takie tam. Ale musicie wiedzieć, że dawno już nie używałam tych
zdolności. Bo postanowiłam, że jestem tylko człowiekiem. Natomiast ludzie
przecież nie mają takich umiejętności! A tak w ogóle to nic nadzwyczajnego –
dodała skromnie opuszczając wzrok w rozmokła ziemię.
– A ty Kelorn?
– Tak samo, jak Silvie. Oprócz tego mogę mieć postać
wilka, skakać z dużych wysokości, niesamowicie wspinać się i w zasadzie to
wszystko.
– No dobrze, i na razie Silvie nie protestuj chcę
tylko wam powiedzieć, jaki mam ewentualnie plan, dobrze!?
Oboje wojowniczka i pólwilkołak – pólwampir skinęli głowami, że rozumieją to i
wysłuchają cierpliwie Darkara.
– Myślę, że to co wam teraz przedstawię, to jest
jedyny plan, jaki pozwoli nam odbić Sinoe, nie narażając go na śmierć… – zaczął
swoją opowieść Darkar
***
Sinoe kurczowo, tuż przy samym sercu trzymał drewnianą
figurkę, z którą miał przeskoczyć święte ognisko. Sprawiał wrażenie, jakby
obwiał się, że jeśli ten kawałek drewna wypadnie już teraz to ma to
jakiekolwiek znaczenie dla przyszłości jego żony. Wpatrywał się w tę lalkę w takim
skupieniu, że aż można było odnieść wrażenie, że niziołek próbuje zaczarować ją
ze wszystkich swoich sił, by nie daj boże nie wypadła mu nawet przypadkiem z
rąk.
Bał się, że bogowie uprą się i nie zdoła ocalić Athene
oraz dzieciątka będącego w niej.
Jęzory ognia falowały wesoło na stosem palącego się
drewna. Wszyscy wokół paleniska radowali się
oraz cieszyli z tego, jakim dobrobytem matka natura, bogowie hojnie ich
obdarowali w ostatnim roku. Intonowali na ich cześć święte pieśni. Muzykanci
wesoło przygrywali, by wszyscy mogli napawać się tym wspaniałym świętem.
Nagle mistrz ceremonii podniósł swoją prawą dłoń do
góry, by zgromadzeni mogli ją spostrzec. Na ten znak wszyscy ucichli. Wesoła
wrzawa w oka mgnieniu zamieniła się w
trudne do zniesienia milczenie. Oczy zgromadzonych nakierowały się na
wystraszonego Sinoe.
– Sinoe twój czas nadszedł. Czas próby! – przemówił do
niziołka kapłan. – Wszyscy słuchajcie,
Sinoe będzie błagał bogów o odpuszczenie losu, jaki zgotowali dla jego połowicy
i nienarodzonego dziecka. Będzie prosił o wybaczenie, o nadzieję dla swojej
rodziny na przyszłość. Wszyscy tu zgromadzeni módlcie się w sobie, by ci
bogowie wybaczyli mu i Athene, naszemu bratu i naszej siostrze, z naszego
plemienia niziołków.
Mistrz ceremonii zamilkł, jak pozostali.
Skinął głową w stronę Sinoe.
Niziołek stał.
Był przerażony. Nie wiedział, co ma robić. Bał się, że
nie da rady. Nie przeskoczy, nie uratuje Athene i dziecka.
Strach paraliżował go.
Wpatrywał się w ogień. Chciał go zaczarować. Chciał
mieć to już za sobą.
– Sinoe, musisz to zrobić. – ponownie przemówił
mistrz. Nie masz Wyboru. Już zbliża się czas. Musisz skoczyć o północy. Inaczej
przepadnie twoja szansa na przebaczenie u bóstw. Sinoe skacz.
– Ale ja nie mogę. Słyszycie nie mogę tego zrobić. Tak
się boję, że nie podałam temu zadaniu. Te sny słyszycie, te moje sny.
Do męża podeszła Athene. Dotknęła jego płowych włosów
i pogłaskała delikatnie po głowie. Chciała go uspokoić.
– Sinoe, ja już spaliłam w rzece kukłę. Teraz już
tylko od ciebie zależy, czy twoje sny się spełnią czy nie. Ja wierzę, co ja
mówię, ja ufam, że uda nam się uzyskać przebaczenie. Proszę więc moje kochanie
skacz przez ten święty ogień. Skacz.
Wtem, zgromadzeni zaczęli wołać.
– Sinoe, skacz! Sinoe skacz! – głośniej i głośniej.
Niziołek nadal kurczowo trzymał figurkę.
Zamknął oczy.
Spiął się w sobie.
I wreszcie ruszył w stronę świętego ognia.
W czasie biegu zatracił całkowicie poczucie czasu.
Jedyna myśl, jaką miał w sobie to było: utrzymać laleczkę za wszelką cenę.
Athene i dziecko są teraz najważniejsze. Musiał je uratować. Całkowicie
zatracił się w tym przekonaniu. Całe swoje ja. Wiedział, że musi, by ten sen
już nigdy się nie pojawił.
Gdy dobiegł do paleniska gwałtownie się wybił.
Skoczył.
Zawisł w powietrzu na okamgnienie. Jego nogi zamachały
żywiołowo i niespokojnie.
I stało się.
Niziołek wybił się źle – zbyt daleko od stosu. Zrobił
to zbyt pochopnie. Za mocno skoncentrował się na kawałku drzewa, który trzymał
kurczowo w palcach. Zapomniał, że musi dobrze się odbić od ziemi i do tego w
odpowiednim miejscu, by nie zahaczyć nogami o płonące bierwiona. Zapomniał, że
musi się skupić na samym skoku.
Zaczepił o polana. I wtedy w odruchu obronnym, by nie
wpaść do ognia i nie spalić się żywcem, musiał złapać równowagę. Rozłożył więc
bezwiednie ramiona. Wtenczas drewniana figurka wpadła w sam środek ogniska.
Wszyscy zamilkli.
Otumaniony a zarazem nie zdając sobie sprawy z tego,
co się stało, Sinoe rozejrzał się błędnym i przerażonym wzrokiem wokół. Chcąc
sprawdzić, czy ma nadal laleczkę, z przerażeniem stwierdził, że nie ma jej w
rękach.
Padł na kolana.
Załkał.
Przepowiednia ze snów się wypełniła.
Nadszedł czas, nowy czas.
Nowa epoka.
***
Niebo nad okolicą było zasnute chmurami, które nisko
nad koronami drzew pchał wiatr. Wokół było nad wyraz ciemno i pochmurnie a było
to przecież wczesne popołudnie letniego dnia. Mogłoby się zdawać, że to jakby
natura coś opłakiwała, coś jej bliskiego sercu.
Pierwsze krople deszczu gwałtownie uderzyły o poszycie
lasu. Opad spadający z ołowianych, przyciężkich zbyt obfitą ilością
zgromadzonej w nich wody chmur, musiał pokonać na swej drodze ku ziemi parasol
ochronny utworzony z zieleniejących liści, szczytowych gałęzi drzew, rosnących
w tym pierwotnym lesie.
Nagle, wśród moknącego mchu i wyrastających gęstymi
kępami z niego traw, jakaś niewielka postać gwałtownie poruszyła się. Była to
postać licha i mała. O dziwnej aparycji dla ludzi, elfów lub innych popularnych
na tym świecie ras. W otoczeniu tej poplątanej, zielonej gęstwiny runa leśnego
tuż przy samej ziemi owa istota była kompletnie niewidoczna. Niewątpliwie,
zbudziła ją, nad wyraz okrutnie z głębokiego snu, kaskada mokrych, ciepłych
kropli deszczu rozpryskujących się
lawinowo o jej skórę.
Niziołek wprzódy otworzył, z wielkim ociąganiem, jedno
oko, potem z dużym trudem oraz głośnym jękiem zmusił się do otwarcia drugiej
powieki. To przepicie z dnia poprzedniego łupało go niemiłosiernie w czaszce.
Czuł, że każda część jego ciała nie ma na tyle w sobie sił aby móc wykonać tę
prostą, zwykłą czynność. A kiedy już mu się to udało poczynić, kosztowało go
to, tak wiele niewyobrażalnego
cierpienia.
Sinoe, zrazu niepewnie, a potem z coraz większą siłą i
determinacją, wreszcie, po krótkiej a zarazem męczącej walce, usiadł na
otaczającej go zewsząd trawie. Skołowanym wzrokiem rozejrzał się niepewnie
wokół siebie. Nie do końca jeszcze zdawał sobie sprawę z tego, gdzie on
właściwie jest oraz czemu znalazł się tutaj a nie w wygodnym łóżku w swojej
chałupie. Właściwie to nie wiedział jakie zdarzenia miały miejsce w trakcie
wczorajszego wieczoru i nocy.
Nie pamiętał kompletnie nic.
Przynajmniej chwilowo tak mu się wydawało.
Pewnie potrzebował czasu na spokojne przemyślenie
sobie tej zaistniałej sytuacji.
Gdy w końcu deszcz zamienił się w prawdziwą ulewę, a
strugi wody lejące się z nieba bardziej przypominały rwącą, górską rzekę niż
mżawkę, postanowił dokonać następnego ważnego kroku w swoim trudnym do opisania
stanie ciała oraz ducha i po prostu wstać. Zgodnie ze swoim skromnym planem,
miał zamiar uchronić się pod rozłożystym drzewem przed lejącymi się z nieba
strumieniami wody oraz chwilę zastanowić się nad tym, co właściwie zdarzyło się
poprzedniej nocy.
Stojąc tak pod drzewem, ze wszystkich sił, chciał
sobie odtworzyć w pamięci wydarzenia jakie miały miejsce nocą. Jednak nie
potrafił sobie nic kompletnie przypomnieć. W jego głowie gościła całkowita
pustka. Miał przeczucie, że coś jest nie tak, że musiało się coś wydarzyć
ważnego. Nie był w stanie zapanować nad tym odczuciem.
Na jego samopoczuciu strasznie ciążyło mu odium
popełnionej winy. Z upływem czasu nie mogąc pokonać w sobie goszczącego w nim
niesmaku twardo postanowił wrócić do wsi i porozmawiać z Athene. Pragnął, by
jego połowica przypomniała mu szczerze a także w miarę dokładnie wydarzenia z
poprzedniej nocy.
Jak postanowił tak też i uczynił.
Wędrując do swojej sadyby nie zdawał sobie sprawy z
upływu czasu tym bardziej, iż słońca nie było można dostrzec zza sunących po
niebie chmur. Początkowo wędrował krokiem ociężałym, walczył z potwornymi
mdłościami, zawrotami głowy oraz całkowitym brakiem jakichkolwiek sił
witalnych. Zmagał się sam z sobą a także ze swoimi słabościami.
Jednak z upływem czasu a zwłaszcza pod wpływem ilości
wdychanego przez niziołka rześkiego i żywicznego zapachu lasu siły początkowo
powoli a później coraz szybciej zaczęły do niego wracać. Kiedy dotarł do
gościńca, prowadzącego do osady, był co prawda kompletnie przemoczony,
zziębnięty, ale zarazem szczęśliwy, że nie ma już tak ciężkiego kaca. Wyraźnie
już czuł, że jego nastrój jest znacznie lepszy niż rankiem po przymusowym
przebudzeniu w lesie.
Niewykluczone, że ten całkiem dobry nastrój byłby
dalej tak trwał, gdyby nie to, że po tym, jak wspiął się na pagórek i spojrzał
z niego w stronę swojej wioski, jego oczom ukazał się makabryczny widok.
Tam w oddali, w miejscu, gdzie stały tak dobrze mu
znane domostwa i zabudowania gospodarskie, tliły się ,tymczasem, tylko kikuty
spalonych domów. W jednej, ulotnej chwili zdał sobie sprawę, że cała wieś
spłonęła. Co najgorsze nie usłyszał żadnych dźwięków dochodzących z osady ani
tam nikogo nie dostrzegł. A przecież w takiej sytuacji, sytuacji kataklizmu,
który na nich niespodziewanie spadł, jego współplemieńcy powinni ganiać, jak
oszalali po całej okolicy a także ratować ocalały dobytek oraz siebie nawzajem.
Sinoe, nie czekając ani chwili dłużej, rzucił się
pędem, na przełaj, w kierunku ich domu. Kiedy już był wystarczająco blisko
swojego domostwa w okamgnieniu stwierdził, że chałupa, niestety też, spłonęła.
Nie namyślając się długo, co dalej począć, zawrócił i pobiegł w stronę miejsca odprawiania ceremonii z okazji
święta Chag’Tkuma Esz. Gdy tam dotarł to, co tam zobaczył go
poraziło, było ponad jego siły.
Wokół świętego ogniska, jak okiem sięgnąć, leżały
zwłoki kobiet, dzieci i mężczyzn. Można było wywnioskować, że ci którzy
najechali ich wioskę, musieli działać z zaskoczenia, a ludność miejscowa
została okrążona. Nikt nie miał prawa wyrwać się z tej matni. A poza Sinoe
zapewne nikt nie przeżył tej jatki.
Sinoe natychmiast pomyślał o Athene i dziecku. Nie
zwlekając ani chwili dłużej począł szukać jej wśród martwych ciał.
Nie musiał długo szukać.
Tuż przy samym palenisku leżała jego Athene. Miała
wbity miecz w sam brzuch, tam gdzie ich maleństwo bezpiecznie czekało na
rozwiązanie.
Padł na kolana.
Rękoma podniósł ciało swojej żony i położył sobie na
kolana. Łzy ciekły mu po policzkach zmieszane z deszczem i spływały na jego
Athene. Nie mógł zrozpaczony kompletnie zrozumieć, co właściwie się tutaj
stało. Czemu jego żona nie żyła. Nie potrafił jednak pełen bólu odpowiedzieć na
żadne nurtujące go pytanie, nie odnajdywał żadnych śladów i wskazówek, by móc w
pełni na to sobie odpowiedzieć. Wiedział tylko tyle, że jego najdrożsi nie
żyli. Zostali zamordowani.
Przytulił swoją twarz do jej wymęczonej twarzy,
wykrzywionej w potwornym grymasie bólu i przerażenia.
Łkał.
Tak mocno łkał.
– Athene, czemu odeszłaś.? Czemu?
Nagle przed oczami stanął mu wczorajszy wieczór.
Zobaczył siebie, jak skacze przez to ognisko, zaczepia nogami o polana, figurka
spada w sam środek ognia a zgromadzone wokół watry istoty raptownie milkną.
Potem zobaczył, jak pije wino, piwo i wódkę, jak
wszystko miesza, jak pije bez żadnego umiaru. Dalej dostrzegł, jak coraz
bardziej odpływa na haju z butelką w ręce, jak nie kontroluje siebie, jak się
oddala do lasu a jego wioska i jego Athene zostają poza nim, jakby we mgle,
która pokryła wszystko swoim mlecznym kokonem. Na koniec zobaczył jak biegnie a
tak naprawdę toczy się chwiejnym krokiem do lasu, jak wyje i wreszcie jak pada,
gdy potyka się o wystający korzeń.
– Nieeeeeeeeeeeee! – wył jak ranne zwierze.
Kiedy powróciła mu na chwilę jasność umysłu to już
wiedział, co powinien zrobić. Wiedział, że musi odnaleźć swoją Athene, przecież
obiecał jej to. Wiedział, że tylko to rozwiązanie jest właściwe w tej sytuacji.
Był pewien, że odnajdzie ją nawet w tym innym świecie.
Tak ją kocha.
– Athene, moje kochanie, czy ty wiesz, jak trzeba
wiele przecierpieć, by wiedzieć, jak bardzo się kogoś kocha?
Sięgnął ręką za pas. Wyciągnął zza niego krótki nóż.
Podniósł uzbrojoną dłoń ku górze.
Jego ręka nabrała niesamowitego rozpędu.
Gdy już widział oczami wyobraźni, jak stal jego noża
rozrywa mu ubranie i wbija się bezlitośnie w pierś; ktoś, niespodziewanie w tej
doniosłej dla Sinoe chwili, chwycił go za uzbrojoną rękę; ktoś, kto nagle
zaskakująco wyrósł przed nim i był znacznie silniejszy od niziołka.
Spojrzał tam.
Przed nim stał starzec, ale bardzo krzepki i żylasty.
Wspierał się kosturem, który był podparciem dla niego w trakcie dalekich
wędrówek. Z pleców dyndał mu swobodnie zgrzebny wór z prowiantem i niezbędnym
ekwipunkiem do długich podróży. A z jego oczu emanowała siła. Siła wielka i
straszliwa. Siła nieziemska.
– Puść! – krzyknął wściekły Sinoe do krzepkiego
starca.
Ten jednak nie dał za wygraną i z coraz większą siłą
wykręcał rękę niepokornemu niziołkowi.
– Puść! Słyszysz, przeklęty starcze, puść! Ja muszę do
niej iść.
– Nie Sinoe! Ty do niej teraz nie pójdziesz. Masz
jeszcze do wykonania jedną rzecz dla tego świata. Więc teraz nie możesz umrzeć.
Jeszcze nie nadszedł twój czas, niziołku! A jeśli chcesz znów, w tym innym
świecie, zobaczyć Athene, musisz to zrobić, co do ciebie należy. Inaczej nigdy
jej nie zobaczysz, a wszystko wokół ogarnie wielka pustka. – nakazał głosem nie
znającym sprzeciwu krzepki starzec.
Sinoe zrezygnowany mocniej zachlipotał.
Krótko potem padł na ziemię koło swoje Athene.
Zemdlał.
***
Rodgar de Zuuw, z grymasem wściekłości na ustach, z
oczami płonącymi od chęci mordu i zabijania, stał na jedynej w okolicy kępie
trawy w otaczającym go zewsząd morzu bagien. Nie mógł uwierzyć w całkowity
zbieg okoliczności w zdarzenie, które miało miejsce przed momentem. Jego furię potęgowało to, iż zostało w nim
zachwiane coraz lepsze samopoczucie, które powoli w nim narastało.
Coraz lepszy humor zaczął odczuwać od chwili
przekroczenia nurtu granicznej, rwącej rzeki. Tym bardziej, że znajdowali się
już na terytorium Marchii, na nadgranicznych mokradłach. Tak nie wiele im
brakowało, by je pokonać i ruszyć suchym traktem do najbliższej strażnicy. Lecz
incydent sprzed chwili znów zaburzył jego plany, plany szanownego Rodgara de
Zuuw. Powoli mógłby czuć się znacznie bezpieczniej, bardziej komfortowo niż w
przeciągu ostatnich tygodni w towarzystwie tych przeklętych sługusów Marathira.
A nade wszystko byłby już tak bliski realizacji zadania dla Imperatora. A tak…
Był w czarnej dupie.
Spojrzał się znów na kręgi rozchodzące się po lustrze
wody.
Zacisnął mocniej dziąsła.
Był wkurwiony.
Bród, który jeszcze chwilę temu pokonywał, był tak
cholernie wąski, że w jednym szeregu ledwo mieściła się dwójka baitali. Ale nie
spodziewał się, że znów nadejdą kłopoty. Nie potrafił uwierzyć w to, że znów na
drodze do jego wielkiego sukcesu, stanie taka mała rzecz, która tak skutecznie
powstrzyma go przed wykonaniem tego zadania. Musiał to być spisek i jedynie w
takie wytłumaczenie był w stanie uwierzyć.
Pierwszy
szpieg Imperatora, nie chciał dać wiary w zwykły splot okoliczności. To było
jego zdaniem niemożliwe i mało prawdopodobne. To był w jego opinii na pewno
spisek, i to spisek tego przeklętego mugra.
Był o tym całkowicie przekonany.
***
Incydent wydarzył się w czole kawalkady.
Rodgar, nie
mógł wiedzieć, a może nie przyjmował tego do swojej świadomości, że baitalom,
targającym na swoich barkach leże z przechodzącym przemianę w wampira – niziołkiem, brakowało odpowiedniej ilości miejsca na płyciźnie. Ta
sytuacja powodowała obsuwanie się stóp niosących w toń wody oraz rzutowała, co
jest naturalnym następstwem powyższych okoliczności, na brak równowagi u
taszczących Sinoe wampirów. Obraz całości dopełniało jeszcze to, że całym
ciałem niziołka targały strasznie silne konwulsje, które jeszcze dodatkowo
utrudniały przeprawę na tak grząskim gruncie dla tragarzy.
Sinoe niespodziewanie dla wszystkich, wpadł w
gwałtowne i silne konwulsje. Jego małe ciało zaczęło się strasznie miotać na
noszach. Te drgawki wyglądały, jak jakiś straszliwy taniec, potępionej istoty
przez bogów za jej przerażające przewiny. Z jej ust poczęła się toczyć krwawa
piana.
O krok przed kolumną złożoną z baitali dźwigających
mesjasza, ze względu na wąskość brodu, możliwie blisko swojego podopiecznego,
wędrował Maktar. Jego najważniejszym zadaniem było pilnowanie więźnia, a także
pielęgnacja oraz opieka nad nim. Mugr uważał, że stan zdrowia więźnia cały czas się pogarsza od
momentu odebrania go z Opuszczonego Miasta. Opiekował się nim, jak najlepiej
potrafił, ze względu i na siebie i na swojego pana Rodgara de Zuuw. Jednak ten,
w mniemaniu mugra, kompletnie jego starań nie doceniał. A robił przecież tak
wiele, by ich więzień dotarł żywy przed oblicze Czarnego Pana. Jego ciężka i
wytężona praca, miała tylko ten cel, by wynieść cało swoją głowę i głowę
swojego pana z tej całej szpiegowskiej kabały. Nie chciał nawet sobie
wyobrażać, co by się stało, gdyby znów pokpili sprawę tego przeklętego mesjasza
i Imperator wpadłby w swój niepohamowany gniew.
Jednak nie dane była dla Maktara, by spokojnie, bez
dodatkowych stresów przebyć te pograniczne bagna. Na nieszczęście dla niego, w
trakcie brodzenia, W pewnym momencie natężenie ataków drgawek mesjasza było tak
wielkie, iż nawet tak silne wampiry, jak
baitale, miały olbrzymi problem z utrzymaniem równowagi w tym nader
grząskim gruncie, po którym brodziły.
I w takich okolicznościach zdarzył się ten straszny
dla Maktara incydent.
Niziołek, po którymś z rzędu, gwałtownym ataku, osunął
się niespodziewanie z noszy w toń.
Obserwujący, całe to zdarzenie mugr, z olbrzymim przerażeniem zrozumiał,
że jego podopieczny za chwilę zapewne się utopi. Nie namyślając się długo
wskoczył do bagniska, by spróbować uratować niziołka z matni.
Maktar,
ryzykował w kipieli swoim życiem. Jednak nie kierowała nim altruistyczna chęć
niesienia pomocy poszkodowanemu, ale obawa o swoje życie oraz jego pana Rodgara przed gniewem Imperatora.
***
Rodgar jednak poświęcenia swojego sługi, dla sprawy
jak i dla niego samego, nie dostrzegał. Był wręcz pewien nie tylko całkowitego
braku lojalności mugra wobec Marchii, ale nade wszystko wobec siebie, jako jego
suwerena. Wreszcie był praktycznie pewien jego zaprzedaństwa wobec wrogów
Imperium. Od momentu wyjścia z Opuszczonego Miasta, w trakcie wędrówki przez te
bagna, na podstawie obserwacji relacji, jakie się rodzą pomiędzy Maktarem i
Sinoe, zdał sobie wreszcie sprawę z tego, jak był haniebnie oszukiwany. Dlatego
to całe zdarzenie, a był tego pewien, było zapewne następną prymitywną sztuczką
tego przeklętego Maktara. Co prawda jeszcze nie wiedział, ani nie zdawał sobie
do końca sprawy z tego, co ten knuje, ale był pewien, że już niedługo w
pogranicznym garnizonie wszystkiego się dowie od wiarołomnego sługi.
Na tę myśl Rodgar oblizał swoje wilgotne wargi.
Na chwilę poczuł, jak jego serce cudownie się raduje.
Pomimo tego maluśkiego stanu euforii jaki narósł, gdy
obmyślał możliwe tortury dla Maktara, czuł drążący go niepokój. Martwiło go
bowiem jeszcze kilka zdarzeń z ostatnich dni. A gdy powoli zaczął analizować
zdarzenie po zdarzeniu i wiązać je w logiczną całość w tematyce pochwycenia
przez niego tego przeklętego kurdupla Sinoe od momentu pierwszych niepowodzeń w
tej sprawie, aż do tej pory. Powoli wszystko to, co się zdarzyło na przestrzeni
tych tak wielu lat, jakby wypływało z gęstej mgły i układało się dla niego w
coraz bardziej logiczną całość. Od samego początku musiał przecież być
inwigilowany przez, i tutaj zaczynała się wielka tajemnica dla kogo pracował
mugr, wrogów Marchii. Teraz już wiedział, czemu do tej pory nie był w stanie
pochwycić tego marnego mesjasza, dlaczego po drodze do tego sukcesu, a był to sukces
niewątpliwie, musiał pokonać tyle kłód, które ktoś z rozmysłem rzucał mu pod
nogi.
Spojrzał się w stronę rzeki, gdzie zanurkował Maktar.
„Czyżby to wszystko było jedną wielką zmową? Przecież
ten przeklęty mugr nie jest w stanie zaplanować a następnie zrealizować tak
wielką akcję. Więc, jeśli to jest zmowa, to kto za nią stoi?” – zadawał sobie
to pytanie obserwując bacznie wodę. A zaraz potem sobie na nie odpowiedział: „
Tylko jedna siła w tym świecie jest w stanie to zrealizować – Gildia Kupiecka”.
Rozmyślał dalej argumentując w swoim umyśle postawioną
tezę: „ Weźmy choćby tą sytuacja z brakiem jakiegokolwiek kontaktu z estriami
!”. I zaraz sobie odpowiadał : „ Gildia i szpiegostwo równa się Maktar”.
Uśmiechnął się.
Był zadowolony z tej pełnej analizy sytuacji.
Był coraz bardziej przeświadczony o tym, że w tym
wszystkim nie ma żadnego dzieła przypadku. Dlatego ten incydent, w jego opinii,
był również, jak najbardziej zaplanowany i na pewno zamierzony… Dopiero
teraz zaczął powoli uświadamiać sobie,
czemu tak długo z zarzuconych przez niego sieci wymykał się mu niziołek, czemu
zajęło mu to zadanie aż tak wiele czasu.
Rozmyślania Rodgara przerwała marszcząca się
powierzchnia rozlewiska na mokradłach. Z głębiny, ponad lustro brudnej,
śmierdzącej zgnilizną wody, wpierw wynurzyła się głowa Maktara, a następnie
jego lewe ramię. Triceps mugra był maksymalnie napięty i tworzył pod skórą
nierównomiernie pofałdowany obszar.
Pod wpływem wykonywanej pracy, przez rękę mugra, jego
dłoń wyszarpała głowę Sinoe z bagiennego rozlewiska, ciągnąc topielca za włosy.
Usta mesjasza mogły wreszcie złapać pierwszy haust
powietrza.
***
Maktar był zmęczony. Oddychał szybko. Łapczywie łapał w swoje płuca każdy haust powietrza.
Wampiry kompletnie znudzone, beztrosko obserwowały całe zdarzenie. Było
im wszystko jedno, czy akcja ratunkowo się powiedzie, czy też nie. Jedynie,
czego pragnęły w tej chwili, to pozbyć się jak najszybciej tych dwóch
zauszników Imperatora i wrócić do Opuszczonego Miasta. W ich mniemaniu, podróż,
którą odbywali, zbyt mocno się przedłużyła.
Wreszcie murgr, gdy chwilkę odpoczął i nabrał nowych sił, wyciągnął
niziołka na jedyny w okolicy suchy kawałek lądu. Tuż pod nogi wściekłego
Rodgara de Zuuw.
Sinoe był nadal nieprzytomny.
Maktar w końcu, po dłuższej
chwili, ocucił zemdlonego.
-
Mesjaszu, żyjesz? – zapytał widząc, jak Sinoe
powoli zaczyna odzyskiwać świadomość.
-
Kim jesteś? Czy ja ciebie znam dziwna istoto? –
wyszeptał słabym głosem mesjasz.
-
Nie poznajesz mnie? – zapytał rozczarowany murgr.
-
Nie, ale czemu tutaj jestem i co się stało?
-
O mało się nie utopiłeś. Dostałeś okropnych
drgawek i wpadłeś do wody.
-
Znów to widziałem! Rozumiesz, znów ją widziałem!
-
Kogo?
-
To jakby zdarzyło się wczoraj… – na chwilę wzrok
niziołka znieruchomiał.
Mugr, tak mu się przynajmniej wydawało, jakby
dostrzegł w kąciku oka pojmanego łzę, która spływała powoli po policzku.
– Moja Athene, była znów martwa,
rozumiesz!?
***
Ponownie widział ją, jak leżała martwa…
”Czyżby moja misja przepadła? Czyżbym stracił ją, ale
tym razem na wieczność? Ale przecież to nie może być prawda! Moja Athene, musi
gdzieś tam żyć! A ja muszę do niej dotrzeć, muszę uratować ten świat, wypełnić zadanie do końca. A tam, gdzieś w tym innym świecie, wymiarze w nagrodę otrzymam
szansę, by znów być z żoną i dzieckiem” – myślał intensywnie Sinoe.
– Już niedługo będę u ciebie – niziołek wymówił te
słowa z wielką determinacją.
Nagle, niespodziewanie dla siebie samego, dostrzegł,
że jakaś postać się nad nim pochyla. Nie był pewien kim jest owa istota.
-
Ty? To ty mnie uratowałeś?
Jego wzrok wydawał się być o wiele bardziej przytomny,
niż miało to miejsce jeszcze przed chwilą.
– Tak panie! – odpowiedział Maktar.
Mesjasz powoli, z olbrzymim trudem, rozejrzał się wokół siebie. Na chwilę
zatrzymał wzrok na Rodgarze de Zuuw.
Rodgar był całkowicie rozjuszony, zwłaszcza gdy przyglądał się, jak przy
tym kurduplu skacze jego sługa.
W końcu niziołek odwrócił wzrok od zdeprymowanego człowieka. Odezwał się
powtórnie do istoty klęczącej nad nim.
-
Czy ciebie zwą Maktarem? – zdawało mu się, że
tak owa istota może mieć na imię.
-
Tak.
-
To ty uratowałeś mi życie? – Sinoe, powtórnie
zapytał o to samo, jak gdyby upewniał się, co do tego faktu.
-
Tak, to byłem ja.
-
Czy mogę mieć do ciebie jeszcze jedną prośbę? –
zapytał z wahaniem.
Maktar na chwilę zaniemówił. Czuł, że jest w trudnym położeniu,
zwłaszcza, że tuż za nim stoi jego suweren. A mesjasz bardzo cicho szeptał.
Dlatego, by go zrozumieć był zmuszony nadstawić ucha nad przy ustach niziołka.
Nie bardzo wiedział, co ma na to odpowiedzieć.
Nim jednak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, już wyręczył go mesjasz.
-
Nie bój się, to będzie prośba, która tylko może
ci pomóc, a nie zaszkodzić.– dalej szeptał Sinoe.
-
Mhhhhhh...
-
Mam rozumieć, że się zgadzasz!?
-
Tak. Niech będzie – odpowiedział z wahaniem murgr.
-
Już niedługo was opuszczę. Dziękuję ci za twoją
opiekę a w nagrodę powiem ci teraz gdzie mnie odnajdziesz za jakiś czas. To
będzie twoja nagroda za twój wielki trud i uratowanie mi życia. Dzięki tobie
odzyskam Athene.
-
Jak to opuścisz? – zdziwił się szczerze sługa
Rodgara. – Nie sądzisz, że to jest raczej niemożliwe?
-
Wierz mi, to możliwe i już niedługo nastąpi. Ale
pamiętaj też o tym, że to, co ci za chwilę rzeknę, powinieneś zachować tylko i
wyłącznie dla siebie. W żadnym wypadku – niziołek wskazał wzrokiem Rodgara – nie
mów tego temu człowiekowi, który znudzony patrzy w naszą stronę. To, co ci
teraz powiem za jakiś czas może uratować ci życie. Zaufaj mi.
-
Ja... Ale ja muszę mu o tym powiedzieć. Nie mogę
tego ukrywać. Jestem jego wiernym sługą.
-
Zaufaj mi i zachowaj to tylko dla siebie.
Nim Maktar zdążył cokolwiek odpowiedzieć, już przy nich stał skrzywiony,
kipiący wściekłością Rodgar de Zuuw.
-
Maktar, czy tobie naprawdę się wydaje, że ja nie
widzę, jak spiskujesz z tym kurduplem!? Czyżbyś miał przed sobą jakiegoś
durnia? – wykrzyczał zaciekle człowiek.
-
Ależ panie, ja tylko... – nie zdążył nawet
dokończyć zdania. Rodgar kontynuował swoje oskarżenia.
-
Myślisz, że jestem ślepy i nie widzę jak sobie
cały czas szeptacie na uszko? Jak cały czas spiskujecie? Ale ja wszystko wiem i
widzę, co się wokół mnie dzieje! Nie uda ci się go uwolnić. – De Zuuw spojrzał
jednoznacznie na niziołka. – Ja już to przewidziałem. Nie uda ci się mu pomóc,
a ty mugrze, tak przeklęty zdrajco, zostaniesz przykładnie ukarany i wszystko wyśpiewasz
w twierdzy!
-
Panie, mylicie się… – Rodgar nie pozwolił mu
nawet powiedzieć czegokolwiek na swoją obronę, tylko gwałtownie odwrócił się na
pięcie i odszedł na czoło kolumny marszowej. Po drodze nakazał baitalom
załadować kurdupla na nosze i kontynuować przerwany marsz.
-
Więc, pomożesz mi? – nie dawał za wygraną
niziołek.
-
Tak – odpowiedział z wahaniem Maktar. Ale cóż
ryzykuje, a może faktycznie ta informacja uratuje mu życie.
-
Jak zniknę z waszego obozu, pamiętaj byś przybył
ze swoim panem do miejsca zwanego Martwą Oazą. Tam będę na was czekał w
ostatniej pełni księżyca w drugiej kwarcie przesilenia letniego, byście mnie
pojmali. Zrozumiałeś?
-
Czemu mi to mówisz? – nie dowierzał murgr.
-
To będzie przysługa dla ciebie, za to że dziś
uratowałeś mi życie. Dzięki tobie już niedługo odnajdę moją Athenę. Wiedz o
tym, że mój czas powoli dobiega końca.
-
To znaczy?
-
Że mogę już niedługo wyruszyć na spotkanie z
moją Athene. To będzie twoja przysługa dla mnie – zakończył mesjasz swój wywód.
Po czym zemdlał.
***
- Niziołku, czas jeść! – krzyknął starzec. Miał
nadzieję, że wreszcie po kilku miesiącach od odnalezienia niziołka zdarzy się
jakiś cud i ten oto siedzący naprzeciw miski z wieczerzą wreszcie ocknie się z
tego letargu.
Jednak i tym
razem to nie zadziałało.
Od momentu, jak przybyli do chaty krzepkiego starca,
czyli kilka miesięcy temu, stan mesjasza, był stabilny, ale nie było z nim
jakiegokolwiek kontaktu. Starzec próbował już różnych metod, ale nic nie
skutkowało. Próbował przemawiać niziołkowi do rozsądku, przekonywać, namawiać,
nawet tłumaczyć i zastraszać. Sinoe przypominał jednak roślinę.
Ród starca od wieków, czyli od momentu zaistnienia
teorii Chironiusza, służył w tym bractwie. Ich zadaniem było uczynienie
wszystkiego, by przepowiednia miała szansę się spełnić. Jego zadaniem było, tak
jak i jego poprzedników z całego rodu, przygotować wszystko na przyjście
mesjasza oraz mściciela. I robił to, co do niego należało, ale miał olbrzymią
nadzieję, że wykonana przez niego praca, na sam koniec da mu o wiele więcej
satysfakcji i radości z wykonanego zadania. Miał nadzieję, że ujrzy istotę,
która naprawdę będzie zasługiwała na miano mesjasza i z zachowania, i z
postury, a zwłaszcza z wewnętrznego przekonania o doniosłości roli, jaka
została tej istocie powierzona.
Rzeczywistość okazała się fatalna i stawiała pod
znakiem zapytania w ogóle możliwość wykonania misji przez wybrańca. Bo czy ten
pomazaniec siedzący naprzeciwko jest w stanie uratować ten świat?
Mesjasz tylko siedział i patrzył nieobecnym wzrokiem
przed siebie. Jadł, bo krzepki starzec zmuszał go do tego siłą. Starzec nie był
więc zachwycony rolą niańki i cyrulika w jednej osobie. Całe życie realizując
zapisany los był przeświadczony, że jego znój będzie wyglądał inaczej, że praca
którą musi wykonać w tym szczytnym celu będzie inna…
„Widocznie tak ma być. Koniec i kropka” – pomyślał,
który to już raz?
– O mój losie! I to jest ten nasz cały mesjasz i
wybawiciel? Czy on ma w ogóle szansę na odkupienie naszych win? – zapytał sam
siebie, głosem nie kryjącym rozczarowania.
Niziołek, oczywiście, jak to miał w zwyczaju nie
reagował na tę perfidną zaczepkę. Ale krzepki starzec był uparty. Miał
świadomość tego, jakiego zaszczytu dostąpił jego ród, jego przodkowie.
Wiedział, że protoplaści przyrzekli wypełnić swoją dolę w tej misji. Nie mógł w
żaden sposób zawieść swojej familii i swoich ojców, nie mógł zaprzepaścić pracy
tak wielu pokoleń. Dlatego od kilku tych miesięcy nie ustawał w wysiłkach,
szukał sposobu na to, by zrozumieć Sinoe, odnaleźć klucz to otwarcia drzwi w
duszy mesjasza. Wreszcie po miesiącach przemyśleń, po którejś z rzędu lekturze
przepowiedni postanowił dać niziołkowi to czego on tak naprawdę szukał,
ukojenia cierpienia po stracie mu bliskich.
– Niziołku, czy chciałbyś wiedzieć, co może ci pomóc
zrozumieć czemu masz zrobić to, co los ci wyznaczył? – zapytał się starzec
swojego podopiecznego bez większej nadziei, iż niziołek jakkolwiek zareaguje.
Patrzył mu się głęboko w oczy, wydało mu się, że jakby zobaczył w jego
źrenicach słaby, ale błysk zainteresowania. Kontynuował więc swoją wypowiedź. –
Jeśli tak, to chwyć mnie za rękę. Tak mocno, jak potrafisz. Pokarzę ci coś, czemu
musisz to zrobić dla siebie i dla innych! Proszę chwyć mnie za moją dłoń.
Krzepki starzec przysunął swoją dłoń w stronę niziołka
w nadziej, że ten odpowie na ten gest i chwyci go za prawicę.
Jednak nic się nie stało.
– Czy wiesz, czemu uratowałem twoje życie? – zapytał
się powtórnie z nutką przygnębienia w głosie.
Nie liczył na odpowiedź, ale ku jego zdumieniu
niziołek przemówił.
– Starcze, przeklinam ten dzień w którym odebrałeś mi
możliwość podążenia za nią. Zmusiłeś mnie do dalszej egzystencji. Miałem
nadzieję, iż głód i pragnienie mnie zabije, ale nie z tobą starcze! Ciągle
ratujesz mi życie i o mnie dbasz! Czemu więc to czynisz? Czy nie lepiej istocie
tak wypalonej, jak ja jest dać odejść, bym mógł tam odnaleźć moją Athene? – po
policzkach Sinoe popłynęły łzy.
– Nie uratowałem ciebie po to, by cię męczyć, ale właśnie
po to, byś mógł odnaleźć swoją żonę w innym świecie. Ale nim to nastąpi musisz
coś uczynić dla tego świata. Musisz wypełnić swoją misję tak samo jak ja to
czynię, jak czyni to mój ród od wieków i pokoleń. Czy wiesz czemu jest to tak
ważne?
– No proszę starcze opowiedz, co jest takie ważne dla
tego świata, bym mógł wreszcie spełnić swój obowiązek i odejść z tego padołu
łez? – szydził niziołek. – Czemu miałbym to uczynić? Jak mam ratować ten świat,
gdy zabrano mi już wszystko, co dla mnie było najukochańsze, co było najlepsze
z mojego jestestwa? To właśnie ten twój świat, to twoje przeznaczenie, los,
zresztą nazywaj to sobie, jak chcesz: zabrał mi ją i moje nienarodzone dziecko!
A ja zamiast ich bronić zawiodłem ich, bo poszedłem napity spać do lasu. Więc
czemu miałbym cokolwiek robić dla tego losu, któremu to wszystko zawdzięczam?
– Czy aby jesteś pewien, że nie miało to związku z
twoją misją, jaką masz do zrealizowania? A może to przeznaczenie popchnęło cię w
objęcia pijaństwa i zaprowadziło w knieję byś przeżył? Nie zastanowiło cię nigdy
to, jak to możliwe, że tylko ty przeżyłeś i kiedy chciałeś odebrać życie
pojawiłem się ja, by ci przeszkodzić?
– Nie miało dla mnie to znaczenia. Byłem i jestem
nieszczęśliwy, jeśli jest tak jak mówisz. Po cóż mi żyć, w jakim celu? Nie
rozumiesz, ja chcę odejść do Athene! – gniewnie wykrzyczał swoją niemoc Sinoe.
– Czy chciałbyś niziołku zrozumieć to, czemu tak się
stało? Czy jeśli zrozumiesz wykonasz to czego od ciebie zażąda przeznaczenie?
Czy chcesz zrozumieć?
– A po co starcze? Czy myślisz, że wtedy natchniesz
mnie nową nadzieją? – powątpiewał niziołek. – Czy naprawdę tak trudno ci
zrozumieć, że straciłem wszystko, co było niezmiernie ważne dla mnie w życiu?
– A nie pomyślałeś przez chwilę, że mógłbyś stracić
jeszcze więcej? Może jednak nie jest tak, jak myślisz? Może jesteś w stanie
stracić o wiele, wiele więcej jeśli nie zrobisz tego, do czego jesteś
przeznaczony mesjaszu?
– Spróbuj więc przekonać mnie, że tak jest!
Starzec wyciągnął ponownie swoją dłoń i rzekł:
– Weź mnie za rękę. Zamknij oczy. Skup się na tym, co
dla ciebie jest tak ważne. Zaprowadzę cię tam, gdzie chciałbyś być. Ale
pamiętaj musisz otworzyć swój umysł i swą duszę, by móc zrozumieć to co
zobaczysz. Ja będę tylko twoim przewodnikiem. Czy jesteś gotów to uczynić? –
zapytał starzec.
– Tak, jestem.
– Więc podążaj ze mną.
***
Sinoe zamknął oczy.
Nie mógł się przecież spodziewać tego, co zechce
mu pokazać ten przeklęty, uparty starzec. Wszak nic nie było go w stanie
przekonać do dalszej, bolesnej wegetacji. Był jednak zmęczony tą fatalną, a
zarazem przedłużającą się sytuacją, tak samo zapewne odczuwał to położenie i
jego opiekun. Musiał więc coś z tym zrobić, by przerwać ten przeklęty krąg.
Dlatego wreszcie się odezwał, by móc zakończyć tę szarpaninę
ich obydwu. Dlatego właśnie zgodził się na to, co miało za chwilę nastąpić.
Dlatego zgodził się chwycić dłoń starca i pójść tam, gdzie miał go zamiar
poprowadzić.
W inny wymiar.
Sinoe spokojnie oddychał. Rozluźnił się, jak radził mu
jego przewodnik.
Był gotów na tą dziwną podróż.
Nagle, niespodziewanie, coś nim mocno szarpnęło w
przód i w tył. Próbował przerażony otworzyć oczy, podnieść powieki, ale nie był
w stanie tego zrobić. Jakaś ogromna siła nie pozwalała mu na wykonanie tej
prostej czynności. Wciskała go w krzesło. Miał, a może odczuwał, dziwne
poczucie braku ograniczeń dla swojego ciała jakąkolwiek barierą fizyczną lub
siłą. Nie czuł jakiegokolwiek oporu, odniósł przez moment wrażenie, że jest
całkowicie wolny, jakby nie istniały wokół niego jakiekolwiek przeszkody, jak
choćby ściany. Czuł niesamowitą lekkość i nieskrępowanie. Czuł się tak bardzo
wolny.
W końcu zdołał otworzyć oczy.
Z przerażeniem stwierdził, iż już nie znajduje się w
pokoju, w którym przebywał przed chwilą. Niepewnie rozejrzał się wokół. Tuż,
obok siebie zobaczył starca, który ciągle trzymał go za dłoń. Dookoła nich
wszystko wirowało, by płynnie przejść w ruch do przodu, a światła ich
otaczających gwiazd zlały się w jedno.
Gdy był już prawie pewien, że ta dziwna podróż nigdy
się nie skończy, poczuł ogromną siłę, która go gwałtownie wyhamowała. Czuł, jak
żołądek przesuwa mu się niebezpiecznie do góry.
Sam nie wiedział kiedy gwiazdy ustąpiły miejsca
zwykłemu krajobrazowi.
„Czyżby to był świat, w którym dotychczas żył?” –
pomyślał Sinoe.
Nagle wszystko się zatrzymało.
– I…? – zapytał się niepewnie Sinoe starca nie bardzo
wiedząc, co ma nastąpić dalej.
– Spójrz! – ten w odpowiedzi wskazał palcem przed
siebie.
Podążając wzrokiem we wskazanym kierunku zobaczył kilka
rozmazanych plam, w których nic początkowo nie był w stanie nic rozpoznać.
Dopiero, gdy się zbliżyli wystarczająco blisko, rozpoznał w nich jakieś istoty.
Sinoe przeszył dreszcz. Dreszcz podniecenia, że może
to są…
– Za daleko, starcze, nie wiem kto to może być! –
skłamał Sinoe.
– Chcesz wiedzieć kim są?
– Tak! – prędko odpowiedział niziołek swojemu
kompanowi. Jakby bał się tego, że nagle się obudzi i okaże się, że to był tylko
sen. – Chodźmy prędko. – dyszał z niecierpliwością mesjasz.
– Ściśnij mi dłoń! – nakazał starzec.
Starzec wolną rękę wyciągnął przed siebie. Wpatrzył
się mocno w cel ich wędrówki, a potem gwałtownie wykonał ruch przypominający
gniecenie zużytego pergaminu.
I stało się coś, czego się w ogóle nie spodziewał;
stała się rzecz, której tak mocno pragnął, dla której był oddać swoje życie,
wtedy przy ognisku, gdy odnalazł jej zakrwawione ciało. Tuż przed nimi stała
Athene, żywa Athene, która trzymała za rączkę ich kilkuletnią córeczkę. Obydwie
patrzyły się w dal i machały w stronę oddalającej się postaci.
– To Athene! Słyszysz starcze, to Athene! A obok? Czy
to, nie aby… – nie dokończył zdania. Bał się to powiedzieć na głos. Bał się, że
za chwilę ten piękny sen przeminie, jak ulotna chwila, jak szczęście, którego
zaznał tak krótko w swoim życiu.
Piękny sen.
– Tak Sinoe, to jest twoja córka. Tak, to jest twoja
żona Athene. A tam w oddali to ty. A one, jak co dzień cię żegnają.
– Czy one nas widzą?
– Nie, Sinoe, nie widzą nas.
– Czy to więc jest sen? A może mnie zaczarowałeś?
– Nie! Jesteśmy w równoległym świecie. Tu istnieje
alternatywna historia twojego życia. Nasz wszechświat, to wszystko, co nas
otacza, przez co tak podążaliśmy, rozchodzi się, jak stare drzewo, na wiele
odnóg, wiele gałęzi. Te gałęzie współistnieją w równoległych światach.
– Czy one żyją?
– W tym świecie, jak widzisz tak.
– Czy ja kiedykolwiek, je zobaczę jeszcze, starcze?
– Wszystko zależy od ciebie. Cała odpowiedzialność
spoczywa na twoich barkach. To jakiego dziś dokonasz wyboru będzie miało
niebagatelne znaczenie dla innych światów i dla ich życia.
Starzec nie dokończył zdania.
Sielanka jaka miała miejsce jeszcze przed chwilą
zamieniła się w coś potwornego. Nagle słońce znikło. Świat całkowicie pokryły
czarne punkty. Punkty, które dzieliły cały otaczający ich krajobraz na coraz to
mniejsze cząstki. Gdy to się dopełniło wszystko wokół zaczęło wirować, jakby
zerwał się nagle niespodziewany wiatr. Ziemia zaczęła gwałtownie pękać i dzielić się na
coraz to mniejsze kawałki.
Nie widział już Athene i córki, one również zamieniły się w
wirujące punkty. Jakaś dziwna siła rozkładała ten świat bez końca. Wokół nie było już nic, tylko jakaś trąba powietrzna, która to wszystko co zostało z tego świata,
pojedyncze elementarne cząstki, wprawiała w nieprawdopodobnie szybki, wirowy
ruch. Gdy już wszystko najwyraźniej zostało rozbite na części pierwsze, które
kręciły się z niesamowitą siłą oraz prędkością wokół niewidzialnej osi, stała
się rzecz niebywała – cała ta rotacja zatrzymała się na chwilę i …
– Starcze, proszę, ratuj je… Zrobię wszystko co
zechcesz, tylko ratuj…
– Chciałbym, ale im już nic nie jest w stanie pomóc,
Sinoe. Ale pamiętaj, co tobie wcześniej powiedziałem, że to jest tylko jeden z
nieskończenie wielu otaczających nas w równoległych wymiarach światów. A w tych
światach też toczy się twoje życie według alternatywnej historii. I tamte
światy, jeśli zgodzisz się na wypełnienie proroctwa, wypełnienie swojej misji
wobec wszystkich tych światów, jeszcze zdołasz uratować. Tak, mesjaszu, możesz,
jeśli będziesz chciał!
– A cóż ja mogę? Chciałem tylko spokojnie żyć. Mieć
żonę i dziecko. A teraz co, znów patrzę na ich śmierć. Czym wszelkich bogów
obraziłem, że tak okrutnie zostałem pokarany? – załkał niziołek.
– Czy widzisz teraz, co zostanie z naszego świata, gdy
mnie nie posłuchasz i nie wykonasz proroctwa?
– A cóż miałbym uczynić?
– Przekonać mściciela, by pokonał zło. Tylko tyle, a
zarazem tak wiele. Od tego zależy przyszłość naszego świata, ale nie tylko,
niestety, ale i naszego wszechświata.
– Nic z tego nie rozumiem.
– Widzisz niziołku, nasz wszechświat, czyli zbiorowisko wielu
światów równoległych, o których ci wspomniałem, ma swoje odpowiedniki w postaci
ciemnej materii. Wszystko, co zostało stworzone przez Przeznaczenie, ma swój
odpowiednik po tamtej ciemnej stronie. Jest więc wszechświat nasz – którym
rządzą zasady dobra, ale ten nasz wszechświat ma również swój równoważnik we
wszechświecie ciemności, gdzie rządzi wszechobecne zło. Bo widzisz musi być
balans pomiędzy dobrem i złem, upraszczając naszą myśl. Gdy ta równowaga
zostaje znacznie zachwiana, na którąś ze stron, wtedy następuje śmierć
wszechświata i jednego i drugiego. Te dwie materie z początku zlewają się, by
po jakimś czasie rozpaść się do form takich, jakie widziałeś przed chwilą, a
potem, by zapaść się do rozmiarów arbuza. A w tym czasie działają siły tak
ogromne, że cała ta masa i skupiona materia z tych dwóch wszechświatów
eksploduje. W wyniku wielkiego wybuchu, przemieszane cząstki z których powstały
wszechświaty, a musisz wiedzieć, że oba wszechświaty są zbudowane z takich
samych cząstek elementarnych, chaotycznie rozchodzą się w pustkę. I po wielu
tysiącleciach z tych elementarnych przemieszanych cząstek powstają, rodzą się
nowe światy i te dobre i te złe. Następuje zamknięcie sie cyklu. Ale wiedz, że czarna materia, czyli zło, jest
zachłanne, ciągle jej mało. A tymi dwoma wszechświatami kierują dwaj bogowie.
Jednym z nich jest Bóg zła, ma wiele imion, jak wiele jest światów. On żywi się
strachem i nieszczęściem zniewolonych istot. Dzięki temu rośnie w siłę, by móc zniszczyć Boga dobra. I chcąc
być najpotężniejszym doprowadza w
efekcie do tego, iż stan balansu jest zbyt mocno zachwiany. Tak jak to ma
miejsce teraz. Właśnie teraz, mój drogi, jeśli nic nie uczynimy, równowaga zostanie
tak wielce zachwiana, że grozi nam unicestwienie, po którym rozpocznie się nowy cykl. A ty właśnie jesteś jednym z
tych wybrańców, który może uratować nasz wszechświat. Jeśli nic nie uczynisz,
to zapewne nie ujrzysz już Athene i swojej córeczki. Zrozumiałeś więc jakie to
ważne byś jeszcze żył?
– Tak.
– Czy zrobisz więc wszystko, byśmy pokonali zło?
– Tak!
– Chodźmy więc, czeka nas wiele pracy!
***
– Sinoe! Sinoe! – szarpał za ramię niziołka Darkar. –
Obudź się, to ja, Darkar. Przybyłem cię uwolnić.
Sinoe otworzył z wielkim wysiłkiem oczy. Nad nim ktoś się pochylał. Ktoś kogo znał. Był tak zmęczony. Teraz był w półśnie.
Majaki jakie akurat miał, przypomniały mu o Athene.
Znów zapragnął być tak blisko niej oraz ich
nienarodzonego dziecka.
Wtem uprzytomnił sobie, że ta nieznajoma postać, która
coś do niego krzyczała to przecież Darkar. To on się nad nim pochylał. Przybył
tutaj na te przeklęte bagna za nim, by go ratować z tej opresji. Proroctwo
jednak się spełnia.
– Darkar? – niepewnie zapytał mesjasz.
– Tak, to ja przyjacielu. Wreszcie cię dobudziłem. Dasz
radę wstać? Wyglądasz na bardzo chorego…
– Nie wiem. Jestem słaby. Ale co się stało z wampirami
oraz Maktarem i tym nieznajomym z rasy ludzi?
– Wampiry są zajęte walką, a ja zakradłem się tutaj,
by ciebie uwolnić. Jak widzisz chyba mi się udało.
– Ale walką z kim? Czy to nie jest mój następny sen na
jawie?
– Nie, Sinoe, to ja, Darkar. Trochę się pozmieniało,
ale to długa historia. I myślę, że ci ją opowiem, ale dopiero, gdy stąd
bezpiecznie odejdziemy. Mamy nowych towarzyszy.
– Ach, rozumiem. Pomóż mi wstać.
Darkar nie namyślając się długo delikatnie poddźwignął
niziołka.
– Czekałem na
ciebie! Trwało to tak długo, ale przyszedłeś. A już myślałem, że mnie zostawisz
na pastwę losu, a moja misja się nie powiedzie. Lecz moje modlitwy zostały
wysłuchane i oto jesteś. Podaj mi swoją dłoń,. Mam tak niewiele sił, ale na
skok stąd, byśmy mogli z tego miejsca zbiec, powinno ich jeszcze starczyć.
– Nie rozumiem, Sinoe.
– Pamiętasz, jak spotkaliśmy się na wyspie? Wtedy
wspominałem tobie, że czekałem na ciebie i po to, by się z tobą spotkać celowo
dałem się pojmać bandzie Garetha.
– Faktycznie pamiętam. Ale to nie czas na dłuższą o
tym rozmowę. Zaraz mogą tutaj przybyć wampiry. Mamy mało czasu!
– Ach, no tak. Ja, zresztą, jak zawsze muszę trochę
sobie jeszcze pogadać. Ale spokojnie mój przyjacielu, wierz mi, że zdążymy
uciec. Nie bój się tylko chwyć mnie mocno za dłoń – zachęcał Sinoe – i nie
puszczaj. Pamiętaj, powtarzam jeszcze raz, nie puszczaj choćby nie wiem co. I
zanim mnie złapiesz, zamknij oczy, bo to, co ciebie za chwilę spotka może być
dla ciebie przerażające.
Darkar zrobił z wahaniem to, o co poprosił go towarzysz.
Ale zastanawiał się, czy to, co teraz robił nie jest zwykłą stratą czasu, która
może go kosztować życie.
Lecz zdecydowana
odpowiedź na wątpliwości wojownika przyszła szybciej niż mógł się tego
spodziewać zbrojny. Zdążył tylko chwycić dłoń niziołka. W tym samym momencie
jakaś brutalna siła go porwała i poczuł, że stracił grunt pod nogami. Jako, że
spełnił do końca życzenie Sinoe, również zamknął swoje oczy.
Postanowił, że jak to wszystko się skończy i stanie
twardo swoimi nogami na ziemi, zapyta niziołka o to, co się teraz właściwie
zdarzyło.
„ To chyba
prawda z tym proroctwem” – to była ostatnia myśl, którą zapamiętał.